niedziela, 27 września 2009

13 sierpnia - Dzień Pamięci warszawskiej Starówki


Symbolem powstańczej Starówki jest ulica Długa, na jej odcinku od placu Krasińskich do Freta.
W czasie najcięższych walk pokonanie tego odcinka przez łączniczkę kosztowało ją półtorej godziny przedzierania się pod ostrzałem. Dziś można go przejść spokojnym krokiem w 5 minut.
Na ulicy Długiej znajduje się najbardziej znany właz do kanałów, którym pod koniec walk na Starówce ewakuowali się powstańcy. 
To tutaj także 6 sierpnia odbyła się jedyna w czasie powstania warszawskiego defilada oddziałów powstańczych. Ludzie wylegli na ulicę i przyglądali się jej z okien i balkonów. Zaledwie tydzień później na tych samych balkonach leżały rozrzucone szczątki ludzkie rozerwane przez wybuch czołgu-pułapki.

Noc z 12 na 13 sierpnia 1944 roku była dziwnie spokojna, jak na fakt, że siły niemieckie ostatecznie zdobyły magazyny na Stawkach, zamykając pierścień okrążenia wokół Starego Miasta, a licząca blisko 10 tysięcy ludzi grupa bojowa gen. Reinefartha wsparta ciężką bronią maszynową, pociągiem pancernym, artylerią, czołgami i lotnictwem otrzymała od generała von dem Bacha rozkaz szybkiej likwidacji powstałego kotła staromiejskiego.
Dopiero 13 sierpnia, po godzinie 8 rano, z opanowanego przez Niemców Krakowskiego Przedmieścia, wjechały na plac Zamkowy dwa niemieckie czołgi typu Panzer IV, które zaczęły strzelać w stronę polskich stanowisk na Świętojańskiej i Podwalu. Po chwili zza czołgów wyłoniła się niewielka tankietka i ruszyła wprost na przegradzającą Podwale barykadę. Na szarżujący pojazd poleciały butelki z benzyną. Płonąca maszyna utknęła na barykadzie. Otworzyła się klapa, przez którą wyskoczył kierujący pojazdem Niemiec i szybko uciekł. Powstańcy natychmiast ugasili płonącą tankietkę piaskiem, po czym zajrzeli do środka. Nigdy wcześniej nie widzieli takiego pojazdu. Niemcy przeciw powstańcom użyli go po raz pierwszy Nie było tam żadnego uzbrojenia, tylko radio.
Dowódca batalionu „Gustaw” kpt. Ludwik Gawrych "Gustaw" i jego zastępca Włodzimierz Stetkiewicz "Włodek", podejrzewając w porzuceniu pojazdu niemiecki podstęp, rozkazali swoim żołnierzom trzymać się od niego z daleka. Tym bardziej, że zaraz po unieruchomieniu pojazdu na barykadzie oddziały niemieckie znów niemal zaprzestały ataków i na Starówce zapanowała dziwna cisza. Pojazd miał pod osłoną zmierzchu zbadać batalionowy pirotechnik – „Wiktor”. Niestety, nie zdążył tego zrobić. Wcześniej bowiem pojazd został uruchomiony przez nie podejrzewających niczego powstańców z innego batalionu.
 

Zdobyty przez powstańców czołg bardzo wolno wjeżdżał z Podwala w ulicę Kilińskiego. Korzystając z przerwania niemieckiego ostrzału, wyległy na ulicę i witały go z euforią tłumy ludzi, w tym niesłychana ilość dzieci, które biegły, próbując dogonić czołg. Tuż po godz. 16 nastąpiła eksplozja. Wybuch spowodował masakrę. Zabił wszystkich znajdujących się w pobliżu pojazdu, zerwał z kamienic balkony, na których stali ludzie.
 
Porzucony przez Niemców czołg musiał być naszpikowany wielką ilością materiału wybuchowego i zaopatrzony w automatyczny mechanizm zegarowy, bo rozerwany na części ciężki kadłub żelaznego kolosa został rzucony na kilkadziesiąt metrów dalej, gdzie wywrócony do góry dnem, palił się. Gęsty tuman kurzu zasnuł wszystko, a dym o zapachu spalonego prochy i siarki rozchodził się ulicami. Wokół rozlegały się straszliwe jęki poranionych ludzi, a ściany pobliskich domów obryzgane były krwią do wysokości trzeciego piętra. W miejscu masakry rozgrywały się prawdziwie dantejskie sceny, których opisów nie chcę tu przytaczać, a które zawarł S. Podlewski w swojej książce „Przemarsz przez piekło”.
Kwaterujący w jednym z domów gen. Tadeusz Bór-Komorowski, dowódca Armii Krajowej, wspomina: "W tej samej chwili oślepił mnie błysk i słup ognia spowity zwałami dymu i kurzu. Jednocześnie nastąpił huk potężnego wybuchu. Podmuch rzucił mnie spod okna na podłogę u przeciwległej ściany. (...) Dym i kurz opadał z wolna, odsłaniając straszliwe skutki wybuchu. Po żołnierzach, którzy stanowili załogę wozu, nie pozostał żaden ślad. Dookoła leżały poszarpane ciała osób, w tym wielu dzieci. Trupy ludzkie wyrzuciło na dachy sąsiednich domów". 

Dokładna liczba ofiar nie została nigdy ustalona. Mówi się o 300-500 poległych i wielu rannych. Część z nich trafiła do szpitala powstańczego na Długiej 7, gdzie po zdobyciu Starówki Niemcy zamordowali i spalili 430 ciężko rannych.
Przy ul. Kilińskiego 3 stoi dziś tablica z napisem: "Miejsce uświęcone krwią 500 powstańców i mieszkańców Starówki poległych 13.08.1944 od eksplozji czołgu z podstępnie założonym przez wroga materiałem wybuchowym”.
W wybuchu zginęło wielu kwaterujących w tym czasie w obrębie Starówki powstańców. Niektóre oddziały praktycznie przestały istnieć. Największe straty poniosła kompania harcerska podporucznika Kostki i pluton „Orląt” (zginęło na miejscu lub z ran ponad 80 ludzi, w tym 14 piętnastoletnich chłopców z oddziału pomocniczego) i batalion harcerski „Wigry” (10 zabitych i 59 ciężko rannych, a wśród nich podporucznik „Żbik”).
Zachowanym śladem tamtych wydarzeń jest fragment gąsienicy transportera ładunków wybuchowych, pochodzący być może właśnie z tego egzemplarza, który uległ eksplozji przy ulicy Kilińskiego. Jest on wmontowany w ścianę katedry św. Jana Chrzciciela przy ulicy Dziekania i opatrzony podpisem: "Gąsienica niemieckiego czołgu-miny "Goliat", który podczas Powstania Warszawskiego w 1944 r. zburzył część murów Katedry".

W powszechnej pamięci ów pojazd, który dokonał takiego spustoszenia zapisał się jako czołg-pułapka. Tymczasem historycy i znawcy uzbrojenia nie mają wątpliwości, że "czołg", który eksplodował na Kilińskiego, to w rzeczywistości nie czołg, ale stawiacz min Funklenkpanzer-Schwerer Ladungstraeger, typ B IV, używany przez Niemców m.in. do niszczenia barykad. Pojazd ten przewoził 500 kg materiału wybuchowego w zamocowanym na pancerzu pojemniku, który można było uwolnić po podjechaniu pod wybrany cel. Ładunek był wyposażony w zapalnik czasowy, co umożliwiało wycofanie się pojazdu z zasięgu jego rażenia.
W tym miejscu pojawiają się dwie współistniejące hipotezy – albo Niemiec kierujący pojazdem, który został unieruchomiony przy barykadzie na Podwalu, nie zdążył uruchomić mechanizmu zwalniającego ładunek, albo też pojazd rzeczywiście miał spełnić rolę pułapki, a Niemcy liczyli na to, że powstańcy odpalą ładunek przypadkowo.
Wspomniany już wyżej pirotechnik „Wiktor” przychyla się do tej drugiej hipotezy: „Niemcy mogli od razu zniszczyć ten pojazd, np. strzelając do niego z czołgu, i nie dopuścić do przejęcia go przez powstańców. Oni jednak woleli, żeby stawiacz min został wprowadzony na Starówkę. Przerwali ostrzał, by więcej ludzi wyszło na ulice oglądać "zdobycz". W tym sensie celowo zmienili ją w pułapkę”.
Prawdopodobnie przy pokonywaniu małej barykady przy ulicy Kilińskiego kierujący transporterem powstaniec przypadkowo zrealizował niemiecki zamiar i pociągnął za dźwignię, która spowodowała uwolnienie ładunku, uruchomienie zapalnika czasowego i eksplozję o olbrzymiej sile.

Niedawno przez blog Almazora przetoczyła się dyskusja o miejscu kaźni mieszkańców Woli przy ulicy Górczewskiej, gdzie przy budowie parkingu obok salonu dealera samochodów natrafiono na kilkunastocentymetrową warstwę czarnego popiołu – pozostałości po spalonych szczątkach ofiar niemieckiego rozbestwienia.  
Domy na miejscu masakry na Starówce budowano w latach 60. na specjalnych słupach, aby nie kopać głębszych fundamentów w ziemi przemieszanej z ludzkimi szczątkami.
Takich miejsc w Warszawie jest znacznie więcej. Miasto, które miało stać się miastem śmierci, dziś żyje i trwa, ale tu trzeba stąpać ostrożnie i szanować ziemię, po której się idzie, bo niemal wszędzie pod stopami czuje się zakrzepłą krew.

Starówka warszawska jest i zawsze będzie dla mnie miejscem szczególnym.
Zniszczona podczas Powstania Warszawskiego w 90%, jest wyjątkowym w skali światowej przykładem całkowitej rekonstrukcji nie pojedynczego zabytku, ale całego zespołu historycznego. Po wojnie długo nie było decyzji, co należy zrobić ze Starym Miastem, a właściwie z tym, co po nim pozostało. Ze względu na gruzy zalegające w wielu miejscach aż do pierwszego piętra, przez co praktycznie nie było do niej dostępu, trudno było ocenić dokładnie rozmiar zniszczeń i możliwości odbudowy, której podjęcie wydawało się zupełnym niepodobieństwem. Pojawiły się pomysły, by albo wyburzyć ją do końca i nie usuwając tych ogromnych ilości gruzu, obsadzić zielenią, albo by spróbować usunąć gruz i uzyskać tym samym miejsce pod budowę nowoczesnej dzielnicy.
Na szczęście zwyciężyła koncepcja mozolnej rekonstrukcji. Piszę – na szczęście, choć wiele osób mówi o odrestaurowanej Starówce z lekceważeniem, bo cóż to za zabytek, który de facto ma obecnie zaledwie 60 lat (główny okres odbudowy to lata 1949 – 1954).
 
Ale jest nierozerwalna nić, która tu, na tej "młodej" Starówce, ściśle splata przeszłość z teraźniejszością - to wiara w życie i marzenia o wolności tych, którzy zginęli i ta sama wiara i marzenia uświęcające trud i samozaparcie tych, którzy ocaleli z wojennej pożogi i wrócili, by tchnąć w ruiny nowe życie. Wiara i marzenia, które odcisnęły trwały ślad w jej brukach i murach - tak czytelny dla wszystkich, którzy i dziś kochają to niezłomne miasto.

Nadajemy komunikat z Warszawy.
Nadzwyczajny komunikat z Warszawy.
Stacja Armii Krajowej melduje:
Bój skończony i... nic, oprócz Sławy...
Wieść niesiemy do wszystkich narodów,
Konferencyj, przyjaciół i braci:
Lud Stolicy za Wolność zapłacił
Swoim życiem.(...)


/ Mieczysław Ubysz "Vik"/


2 komentarze:

nurni pisze...

alez tu slicznie wychodzą zdjęcia

zdjecia ktore dobierasz bardzo ladnie

wschody słońca pisze...

Cieszę się, że odkryłem Twojego bloga. Będę zaglądał tu częściej.