sobota, 25 września 2010

W tym szaleństwie jest metoda






To be, or not to be: that is the question



Najbardziej widocznym symptomem szaleństwa jest zachowanie przeczące zdrowemu rozsądkowi. Jako takie, jest ono zwykle oceniane negatywnie. Wyjątkiem był tu okres romantyzmu, w którym szaleństwo zyskało specyficzny walor poznawczy, jako środek zbliżający do rzeczywistości duchowej i prowadzący ku doznaniom mistycznym.
Generalnie jednak uznanie czyjegoś obłędu było stosunkowo prostym i skutecznym sposobem wykluczenia go ze społeczeństwa. W średniowieczu wysyłano szaleńców w morze, wsadzając ich na tzw. statek głupców, oddając pod opiekę marynarzy, którzy wysadzali ich gdzieś po drodze lub powierzając ich grupom pielgrzymów lub kupcom wyruszającym w daleką drogę.
W XVII-wiecznej Europie, w ruchu, który Foucault nazwał Wielkim Uwięzieniem, członkowie populacji "pozbawieni rozumu" byli zamykani i instytucjonalizowani. W XVIII stuleciu zaczęto traktować szaleństwo jako przeciwieństwo Rozsądku, i ostatecznie w XIX wieku jako chorobę psychiczną. Już w czasach napoleońskich odkryto, iż uznanie za obłąkanego i osadzenie w miejscu odosobnienia jest nie mniej skutecznym sposobem pozbycia się przeciwnika politycznego, niż zamknięcie go w zwykłym więzieniu. Jednak zamknięcie w „psychuszce” jako akceptowaną metodę walki z ludźmi niewygodnymi dla władzy, uznaje się za wynalazek sowiecki. Pierwszym dokumentem, w którym psychiatrię potraktowano jako sposób ochrony władzy przed społeczeństwem, był kodeks karny ZSRR z 1926 r. Jego autorzy zdecydowali się stosować wobec osób niebezpiecznych, obok rozstrzelania lub łagru, działania „medyczno-pedagogiczne”, czyli przymusowe leczenie psychiatryczne. Od 1945 r. o skierowaniu na przymusowe leczenie decydował sąd lub Kolegium Specjalne przy NKWD.
Z drugiej strony, celowo manifestowane szaleństwo może być doskonałym sposobem na ukrycie prawdziwych myśli i zamiarów, co uosabia choćby stworzony przez Wiliama Szekspira - Hamlet.
Granica między zdrowiem a psychiczną chorobą jest więc dosyć umowna i w każdej epoce nieco inaczej przebiega. Można także mówić o „grupach zwiększonego ryzyka”, do których
z jednej strony należałoby zaliczyć artystów, a z drugiej – władców. Szaleństwo artystów daje się łatwo tłumaczyć pewną nadwrażliwością i może prowadzić do powstawania wielkich dzieł. Szaleństwo władców to nieszczęście dla poddanych, manifestujące się zwykle w eskalacji poczucia władzy i bezkarności. Niestety, szaleństwo władców bywało dziedziczne. Znany jest na przykład przypadek Ludwika II Bawarskiego, którego brat również był niespełna rozumu, a jego ciotką osoba przekonana, że połknęła fortepian. Wielu współczesnych badaczy uważa jednak, że nietypowe zachowania bawarskiego króla nie wynikały z obłędu, lecz stresu i problemów nieodłącznie związanych ze sprawowaniem władzy przez wrażliwą jednostkę. Cesarzowa Austrii Elżbieta (Sissy), do końca życia twierdziła, że Ludwik nie był szalony, ale był marzycielem w koronie, który wraz z wiekiem coraz bardziej się izolował i żył oderwany od realnego życia. W swojej grocie Wenus pływał łódką w kształcie muszli, a gdy przebrany służący ciągnął ją po jeziorze, w tle słychać było muzykę Wagnera. Ludwika uznano za niepoczytalnego, gdy realizując swoje bajkowe pałace, wpędził Bawarię w ogromne długi. Dziś ta sama Bawaria na tychże pałacach robi kokosowe interesy, a sam tylko pałac Neuschwanstein odwiedza rocznie ponad 1,5 miliona turystów.
Zatem szaleniec czy ktoś niewygodny dla istniejącego status quo? Wariat czy ktoś, czyje postępowanie wymyka się przaśnemu, „zdroworozsądkowemu” myśleniu?


We współczesnym języku określenia związane ze słowem "szaleństwo" często mają pozytywne konotacje - uważa prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca. - Mówimy o szaleńcach bożych, o szaleńcach naukowcach, którzy próbują wprowadzać nowe, czasem trudne do wyobrażenia idee. Szaleniec to zatem nie tylko dziwak, ekscentryk, ale równie dobrze ktoś odważny. Kontekst chorobowy traci tu sens. Szaleństwo przeobraża się w odwagę, w tym także odwagę głoszenia własnych poglądów, wariactwo - w luz, zabawę czy nie skrępowaną swobodę, zaś obłęd w wyższe, tajemnicze, mistyczne rejony.

Każdy z nas preferuje, by w środowisku, gdzie przebywa, a w szczególności w środowisku, w którym pracuje, znajdowali się ludzie rozsądni, zdrowo myślący, wyważeni. Współczesność nauczyła nas kalkulacji własnych strat i zysków, rozumowego podejścia do spraw, a przede wszystkim spojrzenia na zaistniałą sytuację przez pryzmat własnych zabezpieczeń, tak aby nic nie stracić. Heroizm, dobroduszność, czy bezgraniczne zaufanie, stały się cnotami, które – według wielu – straciły na aktualności i w dzisiejszym, twardym świecie nie ma dla nich miejsca. Z drugiej strony, szaleńcza odwaga, dezynwoltura, skrajny nonkonformizm, wierność zasadom za wszelką cenę, skłonność do poświęcenia tego co wygodne dla tego, co pozostaje w sferze duchowych wartości, to również nie są cechy najbardziej rozpowszechnione i niewiele osób wciela je w swoje własne postępowanie. Nawet jeśli podziwiają je u innych, to rzadko dopuszczają myśli, że chcieliby z takimi „wariatami” na co dzień współpracować.

Czym więc jest obłęd i szaleństwo?

Może to nic innego, jak tylko pewna specyficzna odmienność?
Ani lepsza, ani też gorsza od tak zwanej normalności?
Niektórzy twierdzą, że w dzisiejszym zwariowanym świecie najczęściej jedynym rozsądnym okazuje się szaleniec. Podobno zresztą istnieje tyle teorii choroby umysłowej, ilu jest obłąkanych, z czego wynika jasno, że obłęd jest specyficzny i różny dla każdego człowieka, którego dotknie...
Znaczyłoby to, że właściwie niemożliwe jest dokładne stworzenie definicji szaleństwa, bowiem wszystko sprowadza się do przyjętego punktu odniesienia. Jedno jest wszakże pewne – szaleńcy to ludzie nieakceptowani przez normy społeczno-moralne wyznawane w ramach określonego otoczenia, a zarazem normy te przekraczający. Tworzą swój świat wyidealizowany niejednokrotnie do granicy, poza którą jest już tylko ostateczność – geniusz, miłość, śmierć, zbrodnia... Cokolwiek by to było, w ich słowniku nie istnieje słowo „ostrożność”.





Włóczęga, król gościńców, pijak słońca wieczny,
Zwycięzca słotnych wichrów, burz i niepogody,
Lecę w prześcigi z dalą i złudą w zawody,

Niewierny wszystkim prawdom i sam z sobą
sprzeczny.

Pod gwiezdnym niebem w polu gospody.
Snem i płaszczem nakryty, śpię wszędzie bezpieczny.

U głowy mej zatknięty kij, jak krzew jabłeczny,
Rodzi mi kwiat marzenia i owoc swobody.


Lekkomyślność śpi ze mną, płocha weselnica,
Sakwę, gdziem mądrość chował, przedarła psotnica...
W drodze szczęśliwie-m zgubił swą mądrość
znużoną.

Proszę cię, duszo moja, bądźże mi szaloną,
Bo ukradłem nadzieję gdzieś w karczmie
przydrożnej.
Ciesz się zgubą! Niech będzie przeklęty ostrożny!


(Ptakom niebieskim, 1905 - Leopold Staff)





I tak można by skończyć rozważania o szaleństwie, które naruszając normy społeczno-moralne, potrafi być jednocześnie nośne i pożyteczne.

Ale...ale...

Naruszanie norm społeczno-moralnych wydaje się jednak dziś być dobrym i łatwym sposobem na zaistnienie w przestrzeni publicznej. Do tego sposobem nazbyt często akceptowanym przez „publiczność”. Akceptowanym, a nawet... wyczekiwanym. Efektem tego są nieustające wybryki pajaca Wojewódzkiego, szalone wystąpienia polityka Niesiołowskiego i udającego wesołego wariata staruszka Bartoszewskiego, umysłowe „odjazdy” artystów w rodzaju Kutza, Wajdy czy Hołdysa oraz absurdalne spekulacje myślowe i happeningi polityczne przekraczające granice dobrego obyczaju i zwykłego smaku, w wykonaniu Palikota – ni to polityka, ni to błazna, ni to zwykłego idioty. Dlaczego jest to możliwe? Niedawno natrafiłam gdzieś w sieci na proste wytłumaczenie, które wydaje się być trafne. Kiedyś dziennikarstwo było zawodem, a dziennikarze zajmowali się informowaniem o zdarzeniach. Teraz dziennikarstwo to zajmowanie się plotkami, a dziennikarze skupiają się głownie na informowaniu o stanach psychicznych, emocjach i napięciach. Brazylijski serial w tysiącach odcinków.