piątek, 25 stycznia 2008

Polski fortepian

Od lat, w rocznice kolejnych zrywów wolnościowych pojawia się wciąż ta sama dyskusja pomiędzy zwolennikami chłodnej kalkulacji zysków i strat, dla których każde nieudane powstanie jest symbolem co najmniej głupoty, a czasem wręcz „zbrodni na narodzie”, a tymi, którzy czują wewnętrzną potrzebę uszanowania pamięci tych, którzy walczyli o wolność.

Ci pierwsi, na ogół podkreślają, że szeregowym powstańcom oddają hołd, a jedynie dowódców oskarżają o głupotę i nieodpowiedzialność. Przyznaję, że nie bardzo rozumiem konieczność takiego rozróżnienia. Wszak decyzje o powstaniach zapadały nie, jak to pisze Łukasz Warzecha w swoim blogu na Salonie24 - bezrefleksyjnie i beż żadnej kalkulacji, ale właśnie skutkiem kalkulacji NIE TYLKO okoliczności zewnętrznych lecz także świadomości i nastawienia przyszłych powstańców oraz nastrojów społecznych. Żeby nie być gołosłownym, przyjrzyjmy się skrótowo okolicznościom wybuchu kolejnych powstań.


Już I rozbiór Rzeczpospolitej, w XVIII w., dawał jasność, że państwa ościenne będą dążyć do całkowitej likwidacji naszego państwa. Początkowe przygnębienie zamieniło się wkrótce w chęć podjęcia walki w imię odzyskania niepodległości. Dążenia te były powszechne i pojawiły się jednocześnie w różnych stronach Polski – od Warszawy, przez Kraków, po Wilno i aż po polską emigrację. Myśli o powstaniu nasiliły się w rok później, po II rozbiorze, kiedy to rosyjski okupant postanowił zredukować wojsko polskie do liczby 15 tys. żołnierzy, podczas gdy liczebność armii rosyjskiej okupującej terytorium Polski sięgała 40 tys. Prawdopodobnie była to prowokacja, która miała dać asumpt do całkowitego spacyfikowania buntujących się Polaków. Prowokacja udana – bo rezultatem była Insurekcja Kościuszkowska.
I rzecz dziwna – to powstanie nie miało żadnych szans zwycięstwa, po nim dokonał się ostateczny podział Rzeczpospolitej, a jednak nikt nie kwestionuje jego moralnego znaczenia dla narodu, zdając sobie sprawę z roli, jaki odegrało dla zespolenia narodu i ochronienia jego tożsamości w obliczu kompletnej obojętności Europy wobec tragedii narodu polskiego.

Później nastąpiły próby odzyskania wolności poprzez związanie się z Napoleonem Bonaparte. Jego wyprawa na Rosję zakończyła się klęską i zniweczeniem nadziei na odzyskanie naszych ziem. A jednak znów nikt nie mówi o braku refleksji i głupocie.

Piętnaście lat później wybuchło Powstanie Listopadowe, do którego przyczyniła się dodatkowo polityka cara Aleksandra i jego następcy, Mikołaja, nagminnie łamiących postanowienia konstytucji. Okazało się m.in., ze tzw. „legalna opozycja” w osobach posłów na Sejm, która posługiwała się metodami zgodnymi z obowiązującym prawem, nie przyniosła żadnego skutku, bowiem Aleksander I już w 1820 roku polecił nie zwoływać Sejmu, który okazał się za bardzo niezależny. Obrady przywrócono dopiero w 1825 roku, jednak wówczas nie wpuszczono na salę posłów opozycji i utajniano obrady.

Daję to pod rozwagę tym, którzy „głupocie” zrywów powstańczych przeciwstawiają „mądrość” i „chłodną kalkulację”.

Powstanie Listopadowe zresztą było wyjątkowo dobrze „wykalkulowane” i przygotowane. Mieliśmy własny rząd oraz regularne, uzbrojone i doskonale wyćwiczone wojsko, a do walki zgłaszali się ochotnicy nie tylko z zaboru rosyjskiego, ale także przedzierali się z obu pozostałych.
Mimo to, skończyło się ono klęską. Nie pomógł zapał ludności ani męstwo i bohaterstwo wojska. Nie pomogły też sensowne kalkulacje.

Wiosna Ludów, podczas której Polacy znów włączyli się do walki o swoją niepodległość, także nie przyniosła nam żadnych wymiernych efektów – ani piędzi ziemi więcej, a jedynie na dziesięć kolejnych lat rozpętała w zaborach jeszcze surowsze antypolskie represje. Jednak sprawiła, że w Europie przypomniano sobie o Polsce i znów zaczęto mówić o jej niepodległości. Zatem czym był powodowany udział Polaków w Wiośnie Ludów? Głupotą? Bezrefleksyjnością? Chłodną kalkulacją? Jaki był wynik zysków i strat?

Minęło kolejnych 15 lat zanim wybuchło następne powstanie – to, które najchętniej uznaje się (obok Powstania Warszawskiego) za szaleństwo, głupotę i zbrodnię przeciwko narodowi - Powstanie Styczniowe.
Bo – podobno – źle skalkulowane. Przyjrzyjmy się jednak dokładniej okolicznościom, które mu towarzyszyły. Przede wszystkim przegrana Rosji w wojnie krymskiej wydawała się świadczyć o jej chwilowej słabości. Wprowadzenie zaś przez cara Aleksandra II pewnych reform ustrojowych zdawało się tę jej słabość potwierdzać. Taka przynajmniej nadzieja zaświtała w głowach zniewolonych. Śmierć Mikołaja I, pogromcy Powstania Listopadowego, była czynnikiem emocjonalnym, który tę nadzieję dodatkowo podtrzymywał. Od kilku lat istniały już organizacje spiskowe. Wiele z nich prowadziło tajne szkolenia wojskowe dla młodzieży. W społeczeństwie narastały nastroje patriotyczne i wolnościowe. W latach 1860-1861 spontanicznie rodziły się wielkie manifestacje uliczne. Car był zdecydowany na zbombardowanie Warszawy z Cytadeli, gdyby nie udało się rozpędzić manifestacji przy pomocy rosyjskiego wojska. Pierwsze ofiary padły na Krakowskim Przedmieściu w lutym 1861 roku, gdy wojsko zaczęło strzelać do manifestantów. Ich pogrzeb przekształcił się w kolejną manifestację, a demonstracje i nabożeństwa żałobne poświęcone ich pamięci były organizowane w innych regionach. Aleksander II poczynił zatem pewne ustępstwa, co z jednej strony zostało odczytane jako jego słabość, z drugiej zaś ocenione jako posunięcia li tylko taktyczne, służące wyłącznie odsunięciu na jakiś czas groźby powstania.
Ocena była słuszna skoro już w kwietniu wojsko carskie ostrzelało bezbronnych ludzi, zabijając 100 osób i raniąc kilkaset. Wzmogły się także represje i aresztowano nawet za noszenie stroju narodowego lub śpiewanie pieśni patriotycznych. W przeddzień rocznicy śmierci Tadeusza Kościuszki rosyjski namiestnik gen. Karol hr. Lambert wprowadził stan wojenny, co zresztą nie powstrzymało warszawiaków przed manifestacją. Oczywiście została ona rozbita, a wojsko rosyjskie nie zawahało się przed wywlekaniem ludzi z kościołów.

Być może to właśnie naruszenie sfery sacrum spowodowało, że dla powstańca styczniowego patriotyzm splótł się z katolicyzmem do tego stopnia, że sam niemal stał się religią (na marginesie – być może właśnie ten atrybut powstania styczniowego jest jednym z istotnych powodów jego totalnej krytyki).

Warto zwrócić uwagę, iż mimo tych okoliczności, powstanie nie wybuchło natychmiast, ale planowano je na wiosnę 1863 roku. W końcu 1862 r. struktury konspiracyjne „czerwonych” obejmowały już prawie 25 tys. członków. Powstańcom wciąż jednak brakowało broni i amunicji.
W tym kontekście pomysł Wielopolskiego dotyczący „branki”, której jedynym celem było sparaliżowanie działalności organizacji spiskowych, nie może być oceniony inaczej, jak tylko jako zdrada polskich idei wolnościowych.  Jaki bowiem czas byłby lepiej skalkulowany?

Polska nie miała już wtedy własnego wojska i nie można było liczyć na to, ze będzie je mieć kiedykolwiek z łaski zaborcy. Młodzi Polacy wcieleni do wojska carskiego na 25 lat w wyniku „branki” nie mieli być przecież chronieni, ale ginąć w walkach w nie swojej sprawie, broniąc interesów swojego ciemiężcy. Temu, że powstanie było „głupotą i zbędną bohaterszczyzną” przeczy chociażby fakt, iż po kilku tygodniach przyłączyli się do niego także przeciwni mu początkowo "biali", przejmując zresztą w krótkim czasie kierownictwo powstania.
W tym, że powstanie zakończyło się klęską, ma swój wymierny udział Wielopolski, który spowodował przyspieszenie jego wybuchu. Najwidoczniej nie rozumiał, do czego zdolny jest człowiek, któremu nagle odbiera się wszelką nadzieję.

Polskie zrywy niepodległościowe, w czasach, gdy Polski nie było na mapie Europy, przez całe pokolenia były jedyną informacją dla innych narodów, że wciąż jeszcze istniejemy. A dla Polaków, pielęgnowana z czcią pamięć o nich, była źródłem nadziei, że „nie zginęła Polska, póki my żyjemy”.
W czasach niewoli nadzieję daje nie myśl o zdolnych reformatorach i sprytnych zarządcach, ale o bohaterach, dla których wolność była ważniejsza od życia. To na nich się czeka, bo tylko oni tę upragnioną wolność mogą przynieść. Jeśli jeszcze nie tym razem, to może następnym. Tylko z taką myślą i taką pamięcią systematycznie niszczony naród może przetrwać.

Racjonalizm, jeśli już chcemy mu się poddać, nie powinien polegać na całkowitym odrzucaniu nieracjonalnej części naszego człowieczeństwa, w której przecież jest miejsce dla miłości, pasji czy nawet poświęcenia. Powinien natomiast otwierać oczy na to, że nie wszystkie aspekty oceny zdarzeń historycznych dadzą się łatwo położyć na szale. Nie zawsze można pominąć emocje uczestników tych zdarzeń, szczególnie wtedy, gdy nie ma możliwości, by je zweryfikować. Należy pamiętać, że decyzje dowódców były podejmowane w sytuacji odmiennej niż współczesna, bez znajomości późniejszych konsekwencji, które nie zawsze dawały się przewidzieć i nie zawsze czynnikiem decydującym była dobrze skalkulowana „szansa powodzenia”. Czasem o terminie wybuchu powstania przesądzał jakiś nieoczekiwany zwrot sytuacji. Gdyby wszystko zawsze dało się obliczyć i przewidzieć, nie byłoby przegranych bitew. Nie jesteśmy też w stanie przeprowadzić symulacji pokazującej, jak wyglądałaby nasza sytuacja, gdyby te wszystkie powstania nie miały miejsca. Możemy jedynie spekulować. Wątpię w to, że bierna akceptacja stanu niewolnictwa byłaby lepszym rozwiązaniem. W tym kontekście stanowcza ocena, że coś było „głupotą” może świadczyć jedynie o naszym braku wyobraźni.

Cyprian Kamil Norwid pisał:

Patrz!... z zaułków w zaułki
Kaukaskie się konie rwą -
Jak przed burzą jaskółki,
Wyśmigając przed pułki:
Po sto - po sto - -

- Gmach - zajął się ogniem, przygasł znów,
Zapłonął znów - - i oto - pod ścianę -
Widzę czoła ożałobionych wdów
Kolbami pchane - -

I znów widzę, acz dymem oślepian,
Jak przez ganku kolumny
Sprzęt podobny do trumny
Wydźwigają... runął... runął - Twój fortepian!

Ten!... co Polskę głosił - od zenitu
Wszechdoskonałości dziejów
Wziętą hymnem zachwytu -
Polskę - przemienionych kołodziejów:
Ten sam - runął - na bruki - z granitu!

*

Lecz Ty? - lecz ja? - uderzmy w sądne pienie,
Nawołując: "Ciesz się późny wnuku!...
Jękły głuche kamienie -
Ideał sięgnął bruku - - "


Polska miała być wdeptana w ziemię. Nasze ideały, nasze pragnienia, wolność, jaka należna jest każdemu człowiekowi, były nam odbierane przemocą, były bezczeszczone.
Nie było miejsca na  n e g o c j a c j e  czy  k o m p r o m i s y.


Na barykadzie nie dało się siedzieć okrakiem, gdy zagrożony był absolutnie podstawowy BYT narodowy. To wielkie szczęście, że w naszym narodzie rodzili się ludzie, którzy za cenę własnego życia nie pozwalali nam zapomnieć, że jesteśmy Polakami, przypominali o poczuciu ludzkiej godności i niezłomnej niezgodzie na potulny serwilizm.

piątek, 4 stycznia 2008

Na skraju ciszy



Między ciszą a ciszą sprawy się kołyszą, sprawy martwe i żywe, nie do końca prawdziwe. I idą, i płyną, póki nie przeminą...

Między ciszą a ciszą mam na głowie dziesiątki problemów – dużych, małych i całkiem niewielkich. Próbuję je rozwikłać lub przynajmniej odnaleźć zagubioną gdzieś pomiędzy nimi nadzieję na przyszłość. Raz się to udaje lepiej, a raz gorzej. Biorę na siebie zbyt dużo, biegnę, pędzę, brakuje mi czasu, denerwuję się, że znów muszę coś przełożyć na później. Od czasu do czasu buntuję się, ordynuję sobie zwolnienie biegu – i przynajmniej polityką postanawiam (który to już raz) się nie przejmować. Oczywiście udaje mi się to tylko przez chwilę.
Dlatego lubię ten moment, gdy nadchodzi Cisza, uspokaja wzburzone, pędzące donikąd fale i spowalnia czas. Życie nabiera wtedy zupełnie innych smaków. Nagle nigdzie mi się nie spieszy, różne sprawy mogą sobie poczekać, problemy odpływają gdzieś w niebyt (skąd tylko dochodzą raz po raz ich pogróżki, że wcześniej czy później powrócą). Wiem, że same się nie rozwiążą, ale teraz niepodzielnie panuje Cisza.

Dla swojego nadejścia, Cisza potrzebuje specjalnych okoliczności.


WIOSNA
Może to być nagłe, z twojego punktu widzenia nawet bezczelnie wręcz niespodziewane, nadejście wiosny. Biegniesz w pogoni za swoimi sprawami, wciąż jeszcze owinięta kożuchem i szalikiem, bo przez kilka ostatnich miesięcy zdążyłaś się już przyzwyczaić do przenikliwego wiatru i mrozu, a tu nagle czujesz jakieś ciepłe tchnienie niosące ze sobą zapach mokrej ziemi. Jest tak zaskakujące i niespodziewane, że odruchowo wciągasz powietrze najgłębiej jak potrafisz... i nagle przestaje istnieć wszelkie „muszę dziś jeszcze”, a pojawia się trudne do opanowania „chcę”. I nagle rozumiesz też, ze wcale nie musisz z nim walczyć. Nic nie musisz. CHCESZ natychmiast znaleźć się na skarpie wiślanej albo w Parku Skaryszewskim, albo w Łazienkach, by obejrzeć dokładnie pierwsze ślady zieleni. Jak najszybciej – żeby tylko nie przegapić tego, czego z utęsknieniem wyczekiwałaś przez długie zimowe miesiące, a o czym tylko akurat ostatnio jakoś dziwnie zapomniałaś. Po drodze jednak ”najszybciej” jest Ogród Saski, więc zapuszczasz się alejkę, myśląc zarazem: „Boże, jak długo tu nie zaglądałam”. Cieszysz się, widząc niezmiennie trwające na swoim miejscu białe posągi i tylko widok fontanny wprowadza cię w chwilową irytację: „Dlaczego ona wciąż jeszcze śpi? Powinna przecież tryskać strumieniami wody”. Ale uspokajasz się. To jeszcze tylko chwila – może kilka dni, gdy znów ożyje.

LATO
Może to być wyczekiwany od dawna wyjazd na wakacje. Jeszcze tylko trzeba upchnąć w walizce książki – na wszelki wypadek kilka, bo przecież inne na pogodę, a inne na niepogodę.
Aparat fotograficzny dla zatrzymywania chwil w locie i ładowarka – jakże by inaczej? O! I jeszcze ten notatnik, bo a nuż zechce się coś napisać. Zamek już ledwo się dopina... I telefon komórkowy, bo przecież bez telefonu nie da się żyć. Na szczęście telefon – jak zwykle – do zawsze wypakowanej ponad wszelką miarę torebki. I wyruszamy. Po drodze kłębiące się w głowie pytania – czy zgasiłam ostatniego papierosa, czy też zostawiłam go dymiącego na brzegu popielniczki? Czy zamknęłam okna? A co z żelazkiem? Czy na pewno wyłączyłam żelazko? Czy zamknęłam drzwi także na ten dodatkowy zamek? A w pracy? Czy o czymś nie zapomniałam? Jak oni sobie tam dadzą beze mnie radę? No nic, najwyżej zadzwonią. Dobrze, że istnieją te komórki... A potem... w miarę oddalania się od domu, powoli wchodzi się w Ciszę. Komórka nie naładowana leży w szufladzie między skarpetkami, których nie trzeba zakładać, bo słońce przygrzewa całymi dniami. Nie szkodzi. Znajdzie się podczas pakowania. Książki nie zostały nawet wyjęte z walizki. Uciekasz jak najdalej od kąpiących się w jeziorze i pokrzykujących ludzi i udaje ci się znaleźć taki piękny, cichy skrawek twojej własnej przystani pomiędzy trzcinami. Chłoniesz Ciszę, podglądasz kaczki, a odgłosy tego innego, hałaśliwego świata dobiegają cię jak przez gęsto utkaną mgłę. W nocy siadasz na opustoszałym o tej porze pomoście i gapisz się na gwiazdy. Byłabyś gotowa przysiąc, że słyszysz ich odległy śpiew i wiesz, że to właśnie dla ciebie śpiewają. Mroczna tafla jeziora połyskuje ich odbiciem i marszczy się tylko wtedy, gdy w oddali da się słyszeć pojedynczy plusk wody, jasno dowodzący, że ciemną toń zamieszkują jakieś straszne jeziorne potwory. Ostatniego dnia markotniejesz. Trzeba wracać. A ty jesteś tak pięknie wypełniona Ciszą...

JESIEŃ
Spieszysz się. Dni robią się coraz krótsze, a w domu jeszcze sterta naczyń do pozmywania. Wczoraj miałaś szczery zamiar się z tym uporać, ale ciepły pled porzucony na fotelu ustawionym przy lampie wyglądał tak kusząco, że sięgnęłaś po ten łyk domowej ciszy i skończyło się jak zwykle – po kilku godzinach, cała ścierpnięta, przeniosłaś się na łóżko, by dośnić swój niedokończony sen. Dziś musi zwyciężyć poczucie obowiązku. Najlepiej będzie skrócić sobie drogę przez park. Idziesz zajęta swoimi myślami i nagle dociera do ciebie jakiś szelest. Po chwili już rozumiesz, że to ty sama tak szeleścisz, a raczej – że wydobywasz ten szelest z liści, po których stąpasz. Przystajesz, rozglądasz się i wiesz, że niepostrzeżenie wkroczyłaś w Ciszę. Ta Cisza jest złota od tańczących na wietrze liści i ruda od leżących dookoła kasztanów. Wychodzisz z niej, zabierając ze sobą jej drobne okruchy – pęk złotych płatków w dłoniach i kieszenie ciężkie od śmiesznych, lśniących, rudych kulek.

ZIMA
W zimie nie musisz się martwić o Ciszę. Przyjdzie na pewno. Jeśli nie z płatkami pierwszego śniegu, to już najpóźniej w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Przyniesie ze sobą biały opłatek i kolędę. Otuli serce ciepłym oddechem. Nie zmarzniesz. Ogrzeją cię uśmiechy, dobre słowa twoich bliskich i te magiczne kolorowe światełka mrugające na choince. I pamięć. Twoja pamięć o tych, których przy tobie w czasie tych dni być nie może, a z którymi opłatkiem możesz podzielić się jedynie w myślach.

Cicha noc, święta noc,
Narodzony Boży Syn,
Pan wielkiego majestatu
Niesie dziś całemu światu
Odkupienie win


MIŁOŚĆ
Antoine de Saint-Exupéry powiedział: „Miłość jest przede wszystkim zasłuchaniem w ciszy. Kochać to rozpamiętywać.”
Ale miłość to nie tylko zasłuchanie w ciszy. Miłość jest sama w sobie najpiękniejszą Ciszą.
Nie masz w sercu, myśli i duszy niczego, co stałoby przed tym, kogo kochasz. To on staje się twoim punktem odniesienia. A świat... świat to tylko dodatek, który jest dla ciebie naprawdę ważny jedynie w tej części, w której możecie dzielić go razem. Wszystko inne zawsze może poczekać. Bo miłość jest zarazem jak bezczelnie wręcz niespodziewane nadejście wiosny i piękny, cichy skrawek twojej własnej przystani pomiędzy trzcinami, jak wirujące w powietrzu płatki złota i jak święta Bożego Narodzenia. I jak pierwszy śnieg.
Niespodziewana a zarazem dziwnie oczywista i zawsze upragniona.
Nawet jeśli czasem płacisz za nią łzami.


Tak bardzo mi do ciebie
Blisko
Ta cisza zrozumiała
Wszystko
Poprowadziła
Nas
Od gniewu
Ku drzewom
W ptaków śpiew
Wśród listków

Nie trzeba nam słów
Słowa ranią
Znów anioł
Ciszy jest
Jest przy nas

Położył nam
Swój palec chłodny na głodne usta
Wypełniła się pustka
Ucichł zgiełk
Co rósł w nas

Ta cisza jest
Jak łza
Łza co trwa
U powiek
Człowiek
W słowie
Gubi ją łatwo

Żyć bez łzy
Nie warto

Bliskość ciszy /Jonasz Kofta/