wtorek, 27 października 2009

Obraz deszczem malowany


Jako dziecko uwielbiałam deszcz. Przede wszystkim ten ciepły letni deszczyk, na który można było wybiec boso, by rozpryskiwać z impetem wodę z tworzących się kałuży.
Letnie ulewy były szczególnie atrakcyjne w niewielkim miasteczku na zachodzie Polski, dokąd jeździłam do jednej z ciotek na wakacje. Istniały w nim bowiem jeszcze w tamtym czasie rynsztoki, które w czasie deszczu wypełniały się spienioną wodą, wartko podążająca wzdłuż ulicy aż do wlotu kratki ściekowej. Rzucaliśmy na tę wodę stateczki i biegli wraz z nimi, podskakującymi na wzburzonych falach, pilnie bacząc, który z nich wygra wyścig.

Stateczki były papierowe i z kory. Te pierwsze płynęły szybciej, ale rzadko dopływały aż do kratki – nasiąkały wodą i znikały w odmętach. Te z kory rozpędzały się powoli i poruszały bardziej majestatycznie. Pędziliśmy za nimi, by zdążyć je złapać, zanim znikną między szczebelkami kratki, ale nie zawsze się to udawało i raz po raz ktoś tracił kolejną dumę swojej floty. Pocieszaliśmy się, że te bezpowrotnie stracone, na pewno w końcu dopłynęły do morza, a stamtąd wyruszyły gdzieś hen, w daleki, pełen przygód świat. Zainteresowanie stateczkami wydatnie malało, gdy na niebie pojawiała się tęcza, a rynsztok tracił swój dotychczasowy pęd i zaczynał sączyć się leniwie. Dyskusje koncentrowały się teraz na zagadnieniu, gdzie zaczyna się i gdzie kończy tęcza. Choć koncepcje bywały różne, to najbliższą wydawała mi się ta, że jeśli znajdzie się jeden koniec tęczy i wejdzie na nią niczym na most, jej drugi koniec doprowadzi wszędzie tam, gdzie tylko się zapragnie.

Letni deszcz to także bębnienie kropli wody o spadzisty daszek namiotu. W tych dawnych namiotach trzeba było bardzo uważać, by nie dotknąć głową tkaniny, bo natychmiast zaczynała przeciekać. Można było za to położyć się na materacu i odchylając nieco sznurowane poły wejścia, gapić się na bańki i bąble tworzące się na tafli jeziora.


Trudno nie lubić letnich ulew, gdy po skwarnym dniu, powietrze nagle robi się świeże i rześkie. Ale ja w ogóle lubiłam deszcz, także te chłodne, jesienne, szare słoty. Sterczałam wtedy z nosem przy oknie i obserwowałam zbierające się na szybie krople, które spływały drobnymi strumyczkami, łącząc się w coraz szersze strugi. Poza nimi istniał świat, który w strugach wody zatracał swoje kontury, rozmazywał się, nabierał jakichś nierealnych wymiarów. Korony drzew szarpane przez wiatr wyglądały jak dziwne straszydła poruszające się w takt muzyki wybijanej przez krople uderzające o blaszany parapet okna.
Fascynacja deszczem była tak silna, że ślub postanowiłam wziąć w listopadowy deszczowy dzień. I tak też się stało. Ale los spłatał mi figla i mimo końca listopada obdarzył mnie w ten dzień piękną słoneczną pogodą.
Dziś szaruga działa na mnie przygnębiająco i od deszczu wolę słońce.

O swojej dziecięcej pasji przypomniałam sobie niespodziewanie jakieś dziesięć lat temu, gdy letnia ulewa zastała mnie w samym środku miasta. Z pełną premedytacją zdjęłam pantofle i powędrowałam niespiesznie boso przez pół miasta, udając, że nie widzę zdumionych spojrzeń chowających się po bramach ludzi. Całkiem możliwe, że wtedy po raz ostatni w życiu byłam dzieckiem :)

niedziela, 4 października 2009

Nie zapomniałam


(dla J)
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, a jednak tacy się czasem zdarzają. Bo jak inaczej określić człowieka, po którego odejściu pozostaje pustka?Czarna dziura, jakiej nie jest w stanie wypełnić nikt inny...
Ty byłeś właśnie takim człowiekiem. Jedynym takim, jakiego spotkałam w swoim życiu.Próbowałam wypełnić tę pustkę innymi przyjaźniami, ale to okazało się niemożliwe.
Dziś już nie ma takich Przyjaciół, jakim Ty potrafiłeś być. Widocznie w naszych czasach takich już nie robią. Dziś już nikt nie rozumie, tak jak Ty rozumiałeś prawdziwą i nienaruszalną lojalność w przyjaźni. Nikt i nic nie było w stanie jej podważyć czy złamać. Przez ponad ćwierć wieku nigdy nie stanąłeś przeciwko mnie, nigdy nie zabrakło Ci dla mnie zaufania, nigdy nie postawiłeś niczyjego słowa przed moim. Byłam silna Twoim do mnie zaufaniem i Twoją wiarą we mnie.
I nikomu nie udałoby się nastawić mnie przeciwko Tobie. Myślę, że to czułeś.

Może takie przyjaźnie mogły powstawać tylko w tamtych szarych latach siedemdziesiątych?
Może dlatego były tak silne, że poza nimi nie było nic, w co można by wrosnąć całą swoją duszą? Może to te czasy pełne donosicieli i specyficzna wtedy sytuacja na polskich uczelniach sprawiły, że lojalność stała się podstawową, najważniejszą miarą człowieczeństwa?

Byłeś wyjątkowy. W Twoim sposobie bycia odczuwało się łagodność, spokój, ukojenie.
Czuło się w Tobie dobrego człowieka. Tak po prostu dobrego. Nigdy nie dzieliłeś ludzi inaczej, niż według elementarnych zasad: albo ktoś jest dobrym człowiekiem, albo nie.  Nigdy ich nie oceniałeś według jakichkolwiek innych kryteriów. Nauczyłeś mnie, że radykalizm zamyka na ludzi, uczy podejrzliwości, nie daje szansy naprawy. Mówiłeś też, że nienawiść niszczy człowieka i że do byle łachudry wystarczy czuć obrzydzenie i nie podawać mu ręki. I ja nadal w to wierzę. 
Ludzie garnęli się do Ciebie, bo pokazywałeś im na co dzień, że co jest w życiu najbardziej elementarne, to drugi człowiek. Zanim ostatecznie poddałeś się chorobie, ludzie przychodzili do Ciebie także do szpitala, byli przy Tobie do ostatniej Twojej chwili, bo trudno było się Twoją obecnością nasycić. Miałeś tyle energii i tak pięknie potrafiłeś się nią z ludźmi dzielić.
Dziś piszą o Tobie wspomnienia jako o charyzmatycznym wykładowcy i jednej z najbardziej znanych i szanowanych postaci poznańskiej opozycji. Dla mnie pozostałeś moim Przyjacielem. Kimś, z kim nawet urodziny obchodziłam tego samego dnia. Może dlatego tak dobrze się rozumieliśmy?

Minęło sześć i pół roku, od kiedy Cię nie ma. Przez te sześć i pół roku wielokrotnie rozmawiałam z Tobą w myślach, a dziś poczułam, że myśli to za mało, że powinnam te słowa zobaczyć czarno na białym. Bo nie ma nikogo, kto potrafiłby i chciał dać mi takie wsparcie, jakie zawsze dawałeś mi Ty. Przez te wszystkie lata nikt już nie powiedział mi nigdy takim tonem, że nie sposób byłoby nie uwierzyć: „Tobie nie może przytrafić się nic złego”.

Tęsknię do Twojego głosu wypowiadającego te słowa. Z nimi świat byłby dużo lepszy.
Ale kiedy myślę o Tobie, uśmiecham się. Bo bliżej mi już do Ciebie niż dalej i wiem,  że niedługo wyjdziesz mi na spotkanie. I zostaniesz. Tym razem już na zawsze.

I wiesz co? To o Tobie Kofta napisał ten wiersz....
"Epitafium dla frajera"

Był raz frajer,
wierzył w bajer,
Potem umarł...

Nad grobem cztery
inne frajery,
wbite w gajery
wytarte stare,
w cholernem słońcu,
stali bez końca,
jakby po piwo
albo ćwiarę...
Aż wreszcie jeden
niemłody frajer
łzę łyknął gorzką
jak zajzajer
i w taki gorąc o suchym gardle,
na siebie biorąc
żałobne "parle",
powiedział...

Przyjacielu,
trochę serca nam ubyło...
ile naprawdę
jeszcze nie wiemy...
Pamięć o tobie
poniesiemy,
zrobimy z nią
ile umiemy!
Ci, co z urzędu
wieńce kładli,
musieli odejść
do swych spraw...
Nas, tak jak ciebie,
czas nie nagli -
frajerzy zawsze
mają czas.
Bracie spod jednej anatemy,
żegnamy cię i dziękujemy...

Że ci się chciało
być zakałą,
gdy wystarczało
głośno klaskać.
Że ci się chciało
widzieć całość,
gdy wystarczała
biała laska...

Że ci się chciało
być tylko sobą,
zwyczajnie - dobro od zła
odróżniać,
kiedy nikogo
nie było obok,
tylko służalcza,
szepcząca próżnia...

Że ci się chciało
myśleć tak mało
o swoich własnych,
nielekkich losach.
Że ci godności
wystarczało,
by nie dorzucać
drewna do stosów...
Że ci się chciało...

Że ci się chciało,
ciężki frajerze,
przeżyć po ludzku
swe ludzkie życie,
choć w zmartwychwstanie
nikt z nas nie wierzył,
ni w wieczną rzeczy pamięć
w granicie...

Bracie spod jednej anatemy -
żegnamy cię
i dziękujemy...

Cztery frajery,
wbite w gajery,
jeszcze postały
chwilkie na słońcu:
ptaszki ćwierkali,
a oni stali...
Po dobrej chwili
poleźli w końcu...

I zapomnieli dać po czerwońcu...!!!

Ja bym takiego klejenta
w życiu nie wpuścił na cmentarz!



sobota, 3 października 2009

Zmierzchu zapach i dźwięk

Rozsnuwa się po bagnach mglisty cień.
Zmierzcha już.
Rozsypał ponad miedzą biały dzień
złoty kurz.
Sam wsunął się pod liście
- słodko śpi.
Śni mu się coś srebrzyście.
Śpij i ty.


(dla M)



Zmierzch. Kiedy się zaczyna, a kiedy kończy ta czarodziejska chwila
zawieszenia pomiędzy światłem dnia a mrokiem nocy?
Nie uchwycisz granicy, nie zmierzysz jej.
Możesz ją tylko przeczuwać w wydłużających się coraz bardziej cieniach.
Jest w zmierzchu coś z tęsknoty, coś z melancholii, która wypełnia
duszę i robi się coraz wyraźniejsza, jak coraz wyraźniejsze stają się 
kontury oświetlane ukośnymi promieniami zachodzącego słońca.
O każdej porze roku zmierzch kojarzy mi się z czymś innym.


Zimowy zmierzch 

Jest wcześniejszy od innych zmierzchów.
I bardziej granatowy. Może poprzez kontrast ciemniejącego nieba
z białym śniegiem. Nie niesie ze sobą zapachów, ale wypełnia zapadającą powoli ciszę skrzypieniem przemarzniętego śniegu pod stopami.
Spacer zimowym zmierzchem nie odstrasza tylko zakochanych,
którym mroźne powietrze daje pretekst do przytulenia się w mroku.
Nigdy indziej, jak właśnie w zimowy mroźny zmierzch, ciepła dłoni
drugiego człowieka i ciepła jego policzka nie można poczuć tak namacalnie.
Nigdy indziej malutkie kafejki nie kuszą tak bardzo ciepłymi, złocistymi kręgami światła zawieszonymi nad niewielkimi stolikami i aromatem gorącej herbaty z dodatkiem goździków i pomarańczy.


Wiosenny zmierzch

Wiosenny zmierzch to przede wszystkim zapach.
Oszałamiający zapach najpierw magnolii, potem bzów i konwalii, wreszcie jaśminów. Zapach, który odurza niczym wino, szumi w głowie, przyspiesza bicie serca. Wiosennemu zmierzchowi najlepiej jest dać się zaskoczyć w warszawskich Łazienkach - wśród biegających wiewiórek i rozkładających swe pyszne złocisto-szafirowo-szmaragdowe ogony, krzyczących pawi. I wśród świergotu zaaferowanych wiosną ptaków.
Wiosenny zmierzch to drewniana ławeczka zagubiona w alejce wśród krzewów.
Nie trzeba nic mówić, ani obiecywać. I tak wiadomo, że trzeba koniecznie wrócić tu za rok.



Letni zmierzch

Przychodzi najpóźniej i zapada najwolniej, skracając i tak krótką już noc.
Letni zmierzch to plusk wody w jeziorze i utkany z głębokich cieni las.
To czyste niebo i wysypujący się srebrny pył nad głową, który nocą zamieni się w migocące gwiazdy. To szelest szuwarów, w których ufnie chronią się przed nadchodzącą nocą kacze rodziny. To zapach kwitnącej lipy, słodka woń lilii i najpierw nieśmiały, a w miarę zapadającego mroku coraz intensywniejszy aromat niepozornej z wyglądu maciejki.
Letni zmierzch to drewniany pomost, to kawałek trawy nad wodą, na której za chwilę zapłonie ognisko, przynosząc zapach palącego się jałowca.
To wspomnienie smaku znalezionych rano w lesie poziomek.



Jesienny zmierzch 

Jesienny zmierzch to feeria barw muśniętych złocisto-czerwonymi pasmami odchodzącego ku zachodowi słońca.
Wszędzie są wielobarwne liście i wszędzie spośród trawy połyskują rudo kasztany. Wszędzie słychać szelest liści pod stopami. Wszędzie jesienny podmuch zrywa drobne listki z krzewów i zamienia je w złoty, wirujący w powietrzu deszcz.
Ale nigdzie jesienny zmierzch nie jest tak piękny, jak w górach.
Po nieruchomych, błękitniejących już szczytach przesuwają się cienie, a w kotlinach powoli zapalają się światełka w oknach przycupniętych w nich domostw. Coraz bardziej mroczny las ogromnieje, a zbłąkane iskierki świetlików zamieniają się w wyobraźni w ślepia wilków.   Z oddali przybliża się dźwięk dzwoneczków potrącanych przez owce schodzące halami w doliny. Dojmujący wieczorny chłód każe myśleć z tęsknotą o ogniu trzaskającym w kominku schroniska.
Góralska herbata rozlewa się ciepłem po żyłach i zabarwia policzki na różowo.
Po całym dniu wędrówki drewniane łóżko, twardy siennik i wełniany kraciasty koc wydają się być królewskim posłaniem. Ostatnim zapachem, jaki zapamiętuje się przed snem, jest żywiczna woń sosnowego lasu. Ostatkiem zmęczonych zmysłów wydaje się, ze nawet księżyc tak pachnie.



To dziwne, ale można przeżyć całe życie i nie zobaczyć ani jednego takiego zmierzchu.

piątek, 2 października 2009

Bezludna wyspa


Kiedy się szumem, tłumem, gwarem
Ludzkie skupiska ustokrotnią
Najdroższym na świecie towarem
Będzie samotność
Tęsknotą ciszy uciekamy

W bezludność wyspy, słońce południa
Lecz kiedy na niej zamieszkamy
Wyspa przestanie być bezludna
Przybędzie z nami trud i strach
Niewola dnia, historii schemat

Jak pięknie wiatr układa piach
Tam gdzie nas nie ma

Wiara, Nadzieja i Miłość


Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, 
zniknie to, co jest tylko częściowe. 
/.../
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: 
z nich zaś największa jest miłość.



Mówi się, że oddajemy jedne rzeczy, żeby zrobić miejsce dla innych - nowych, więc lepszych.
Byłoby dobrze, gdyby to zawsze było prawdą.
A jeśli nawet jest prawdą, to czyż lepsze, nowe rzeczy będziemy tym razem potrafili docenić,pielęgnować, szanować, czerpać z nich radość i nie dać im spowszednieć, czy raczej po raz kolejny przepuścimy je przez palce?
Podobno miłość jest jedną z tych rzeczy, na które nigdy nie jest za późno.
Może tak jest. I może nigdy też nie jest za późno na naukę...


Miłość to nie jest olśnienie pięknością
przed twarzą, która nagle dla ciebie zaświeciła, 
Bo prawdziwe piękno jest odblaskiem duszy, 
[...] 
Miłość nie jest uczuciem wobec serca bijącego bardziej dla ciebie 
niż dla innych, 
To nie jest zdziwienie, że zostałem wybranym bez powodu, który 
by usprawiedliwiał to szaleństwo, 

[...]
Olśnienie, oczarowanie, głód i dreszcze, uczucia i wybuchy 
pożądania, 
to wszystko jest piękne i potrzebne w mężczyźnie i w kobiecie, 
ale tylko, by pomóc w miłości temu, który chce kochać. 
[...]
To uchylone drzwi i szeroko otwarte okna, 
To wiatr wtrącający w przepaść, 
To zew pełnego morza i szept Boga 
zapraszający do wyjścia z twego zamkniętego domu, 
Aby iść ku tej, którą wybrałeś dla wypełnienia swego życia, 
Ponieważ kochasz ją i chcesz kochać.




Kochać to wierzyć drugiej osobie i ufać jej,
wierzyć w jej ukryte siły, w życie które posiada,
jakiekolwiek byłyby kamienie do usunięcia dla
wyrównania drogi.

To zdecydować się rozsądnie i odważnie wyruszyć na
drogi czasu, nie na sto, tysiąc czy dziesięć
tysięcy dni, ale na pielgrzymkę, która się nie skończy,
bo jest pielgrzymką, która trwać będzie ZAWSZE.

Powinienem ci to powiedzieć, aby oczyścić twe
marzenia, że kochać to zgodzić się na cierpienie,
śmierć sobie samemu, aby żyć i ożywiać,
Ponieważ tylko ten, kto może bez bólu zapomnieć
o sobie dla drugiego, może wyrzec się życia dla
siebie tak, żeby nie umarło w nim cokolwiek z niego.

Kochać wreszcie to jest to wszystko, o czym
powiedziano i jeszcze więcej,
Bo kochać to otworzyć się na nieskończoną MIŁOŚĆ,
to pozwolić się kochać, być przejrzystym
wobec tej MIŁOŚCI, która ZAWSZE W PORĘ.


Samotność


Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie

I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...

Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem

I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,

Trawniki zarzucił bryłami kamienia

I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...

Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu

Położył się na tym kamiennym pustkowiu,

By w piersi łkające przytłumić rozpacze,

I smutków potwornych płomienne łzy płacze...

Miłość - rozstanie


Miłość jest TCHNIENIEM nieskończonym, które przychodzi skądinąd i zmierza gdzie indziej...


Podobno jeśli mężczyzna robi coś bardzo głupiego, to zawsze z motywów najszlachetniejszych. 
Tak przynajmniej twierdził Oskar Wilde. Prawdopodobnie większość popełnianych przez ludzi głupstw wynika jeśli już nie ze szlachetnych, to w każdym razie nie z gruntu złych pobudek i płeć nie ma tu nic do rzeczy. Najgłupiej ludzie zachowują się wtedy, gdy wydaje im się, że są w stanie kogoś tym uszczęśliwić. A później rozpamiętują czarną niewdzięczność owego, tyleż niespodziewanie, co zupełnie zbytecznie obdarowanego nieszczęśnika.
Jednym z największych głupstw, jakie zdarza się popełnić, jest uznanie, że miłość otrzymuje się raz na zawsze i że będzie ona trwać wiecznie bez żadnych starań z naszej strony.
Bywa i tak, że dopiero z perspektywy czasu umiemy docenić wagę spotkania z drugim człowiekiem, jego wyjątkowość i niepowtarzalność. A bardzo rzadko myślimy o tych spotkaniach jako o szansach jednorazowych, bez możliwości powtórki. Mijanie się ludzi nie jest najgorszym z możliwych zdarzeń, bo czasem można się spotkać po raz drugi, ale zniszczenie tego, co mogło przynieść to spotkanie, to zniszczenie na zawsze.
Podobno aby być szczęśliwym z mężczyzną, trzeba go bardzo dobrze zrozumieć i trochę kochać. 
Aby być szczęśliwym z kobietą, trzeba ją bardzo kochać i w ogóle nie próbować zrozumieć. 
Nie wiadomo czy to skuteczna recepta, ale może lepsza niż żadna.

Jest taki wiersz, który zaczyna się słowami...

Odcięli aniołom skrzydła
bo dawały wolność.


Miłość postępuje inaczej - dając wolność od siebie, odcina skrzydła.
Świat zwyczajnieje. Zaczarowana bajka znika.


To może przypadek
Że znów się widzimy
Patrzymy na siebie
W spokojnej udręce
Wspomnienia spłowiały
Przez lata i zimy
Już tylko się znamy...
...Nic więcej...

Ty jesteś ta sama
Tak piękna jak wtedy
Gdy było do siebie
Nam bliżej niż blisko
To było niedawno
A mówi się: kiedyś
Już tylko się znamy...
...To wszystko...


Dzielimy złą ciszę
Obcymi słowami
Ty serce masz chłodne
I chłodne masz ręce
Czy mą poufałość
Wybaczy mi Pani?
Bo przecież się znamy...
...Nic więcej...



Miłość - dojrzewanie


Dla kobiet miłość jest odpustem zupełnym; mężczyzna prawdziwie kochający może popełniać zbrodnie, a będzie zawsze jak śnieg biały w oczach tej, którą kocha, jeżeli kocha gorąco.

Czy można zatem kochać za bardzo? Kobieta to chyba potrafi, na własne nieszczęście. Bo tę swoją miłość rozumie jako bycie jak najbliżej (i w tym celu zechce usunąć każdą przeszkodę, która jej to utrudnia, czasem włącznie z własnym „ja”) i w każdej sytuacji (nawet w tej, gdy mężczyzna szuka sposobu, by schronić się na moment w „swojej norce”). Rzeczywistość kobiety jest znacznie bardziej plastyczna i giętka właśnie dlatego, że postrzegając się poprzez pryzmat relacji interpersonalnych, kobieta w związku czuje się w pierwszym rzędzie żoną czy kochanką, a dopiero później człowiekiem.

Mężczyzna natomiast buduje sobie stosunkowo hermetyczną rzeczywistość chcąc (choćby jedynie podświadomie), by ona ją rozumiała, akceptowała i dostosowała się do niej. Każdy sprzeciw traktuje niemal jak zamach na ten swój świat. Ale z drugiej strony czuje, że ten świat bez niej, wcale nie jest taki wymarzony i wyjątkowy.

I mimo zdolności kobiety do rezygnowania ze swoich potrzeb na rzecz potrzeb jego, często nie potrafią się porozumieć. Nie tylko dlatego, że mężczyzna do rozmowy przywiązuje znacznie mniejszą wagę, ale przede wszystkim dlatego, że mówią odmiennymi językami.
Kiedy powie się do mężczyzny: "Okazałbyś mi trochę uczucia"- to ten najpewniej pójdzie naprawić cieknący kran, bo trudno mu zrozumieć, że dla kobiety symbolami uczuć są słowa, ale także kwiaty, czekoladki, albo tylko wspólne marzenia i plany. I pamięć o – jego zdaniem – nic nie wartych drobiazgach.
Kobiety są znacznie mniej praktycznymi istotami, niż to się mężczyznom wydaje. Swój praktycyzm realizują w życiu codziennym, a w miłości poszukują doń przeciwwagi. Dlatego kobiecie najlepiej jest podarować kompletnie niepraktyczne... zapach i piękno (zaklęte w kwiatach, flakoniku perfum, sznurku pereł, płycie z muzyką albo tomiku poezji).
Fiodor Dostojewski powiedział: ”Kobiety niczego by nie żądały, gdyby kochano je tak, jak pragną”.
Mężczyzna może nauczyć się, jakie znaczenie mają symbole dla kobiety, ale nie należy liczyć na to, że to zrozumie i okazując uczucie, zazwyczaj będzie to robił w sposób zupełnie inny, niż ona by tego oczekiwała. 
Typowym bowiem męskim symbolem miłości jest chęć niesienia pomocy. 
Z kolei miłość kobiety mężczyzna nader często mierzy jej moralnym wsparciem, wyrażanym przez nią podziwem czy podkreślaniem, że bez niego z pewnością nie dałaby sobie rady.
Dlaczego taki dziwny mariaż wsparcia z bezradnością? Bo mężczyźni z jednej strony słabo radzą sobie ze stresem (stąd potrzebują wsparcia), z drugiej zaś kobiecy płacz czy nieporadność budzą w nich instynkt opiekuńczy, porównywalny z instynktem, jaki odczuwa kobieta na dźwięk płaczu dziecka. Kobiety wydają się to wyczuwać i łez – nie bez przyczyny nazywanych „kobiecą bronią” – używają bardzo często, czasem całkiem świadomie, czasem jedynie instynktownie. A te, które nie płaczą, są na przegranych pozycjach, bo kobiety samodzielne i silne powodują, że mężczyzna traci grunt pod nogami, przestając się czuć jak „przywódca stada”.
Wniosek wydaje się nasuwać sam - mimo iż kobieta jest zdolna do większej miłości, to jednak mężczyzna bardziej jej potrzebuje.


Miłość - kobieta i mężczyzna


Kobieta widzi głębiej, mężczyzna dalej. 
Dla mężczyzny sercem jest świat, dla kobiety - serce światem.


Kobieta szuka sobie jakiegoś punktu odniesienia w otaczającym ją świecie. I tym punktem jest dla niej drugi człowiek. Istotą jej istnienia są dla niej relacje z innymi osobami. Odbiera sama siebie jako czyjąś matkę, córkę, przyjaciółkę, żonę czy kochankę, a cechy pomagające w budowaniu wzajemnych relacji, jakie otrzymuje w chwili urodzenia, kształci i doskonali przez całe swoje życie – często zupełnie bezwiednie. Wspomaga ją w tym kulturowo przyjęty podział rólspołecznych i oczekiwania otoczenia. Ma być serdeczna i wrażliwa, oczekuje się od niej łagodności, czułości i empatii. I – jeśli nie próbuje wyjść ze swojej naturalnej roli – zwykle ma te cechy rozwinięte w stopniu znacznie wyższym niż mężczyzna. To jej nastawienie na budowanie relacji międzyludzkich sprawia, że kobiety w rozmowie z drugim człowiekiem częściej niż mężczyźni patrzą na rozmówcę, częściej się do niego uśmiechają i znacznie lepiej odczytują komunikaty niewerbalne. Kobieta kojarzy się z emocjami, z zainteresowaniem drugim człowiekiem i wrażliwością na jego potrzeby.

Mężczyzna nie potrzebuje żadnego dodatkowego punktu odniesienia, bo jest nim dlań - on sam.
Mężczyzna ceni sobie własną inteligencję, pewność siebie i niezależność. Ceni je tak wysoko, że jednym z największych wyzwań jest dla niego przyznanie się, że nie miał racji, szczególnie, gdy tę rację miała kobieta. Natomiast nigdy nie przyzna się do braku niezależności, nawet jeśli byłby wzorcowym wręcz przykładem „pantoflarza”. Ale ponieważ, im mocniej przyciśnięty w jednym miejscu, tym bardziej musi demonstrować swą niezależność w jakimś innym, będzie ćwiczyłasertywność na tych, którzy w jakiś sposób są od niego słabsi. Co więcej, uzna tę swoją pozycjęza zupełnie oczywistą i nie czyniącą nikomu krzywdy. Rola społeczna mężczyzny narzuca mu bowiem konieczność bycia silnym, zdecydowanym i skutecznym, odbierając zarazem prawo do słabości i publicznego okazywania głębokich emocji. Może dlatego właśnie mężczyzna lekko osłabiony katarem, woli odegrać rolę ciężko chorego, od którego trudno czegokolwiek wymagać, niż przyznać się do tego, że jest po prostu chwilowo w nieco gorszej kondycji, bojąc się trafić do szufladki z etykietką „towar niepełnowartościowy”.


Kobiety zupełnie uczciwie i wprost potrafią mówić o swoich umiejętnościach i ograniczeniach.Jeśli coś przekracza ich kompetencje, przyznają się do tego, prosząc zarazem o nauczenie ich tego. Natomiast krytyczne uwagi przyjmują tak głęboko, jakby dotyczyły one nie wyłącznie ich pracy, ale w ogóle ich wartości jako istoty ludzkiej.
Mężczyźni na ogół nie potrafią wprost przyznać się do swojej niekompetencji czy braku wiedzy.W takiej sytuacji wolą blefować, przez co popełniają masę błędów. Natomiast zastrzeżenia do swojej pracy przyjmują dużo bardziej rzeczowo niż kobiety, mimo że nader często udają znających się na wszystkim. Lubią też się chwalić tym, co posiadają i tym... czego tak naprawdę nie mają, ale chcieliby mieć.

 
Dwa diametralnie odmienne światy, a jednak sensu swojego istnienia poszukują w odnajdywaniu się nawzajem. Czy potrafią się porozumieć?


Alchemia miłości


Bo widzisz są tu tacy którzy się kochają
i muszą się spotkać aby się ominąć
bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze
piszą do siebie listy gorące i zimne
rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty
by nie wiedzieć do końca dlaczego tak się stało

Są inni co się nawet po ciemku odnajdą
lecz przejdą obok siebie żeby się nie spotkać
tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął
byliby doskonali lecz wad im zabrakło

Bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej
niektórzy umierają – to znaczy już wiedzą
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek


Są i tacy co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
jak bażanty co nigdy nie chodzą parami

Można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem


/Jan Twardowski „Bliscy i oddaleni”/


Czy istnieje coś bardziej zwykłego niż miłość? Coś bardziej oczywistego?
Zwykłego i oczywistego, bo każdy jej pragnie i niemal każdy jej doświadcza.

Czy istnieje coś bardziej niezwykłego niż miłość? Coś bardziej niespodziewanego?
Niezwykłego i niespodziewanego, bo przychodzi samo, w najmniej oczekiwanym momencie i jeśli już przyjdzie, zamienia zwykłe wydarzenia w niezwykłe przeżycia.

I trwa dopóty, dopóki potrafisz dostrzegać niezwykłość tego daru, który otrzymałeś od losu. 
Bo nikt nie jest w stanie podarować Ci szczęścia, jeśli ty sam nie odkryjesz go w sobie.

Miłości poświęcono tyle wierszy, powieści, dramatów i opracowań naukowych,
że można by z tego stworzyć miliony opasłych tomów. 
Ale czy możemy powiedzieć, że wiemy o niej już wszystko?
I czy to, co wiemy, jest w stanie opisać każdą miłość?
Wybór z tak wielkiej ilości tekstów poświęconych jednemu tematowi, zawsze musi być naznaczony subiektywizmem, więc z pewnością odpowiedź na oba te pytania musi być przecząca.
Ale można próbować odnaleźć pewne podobieństwo dróg, którymi miłość zwykle podąża.


Miłość - Spotkanie


Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał, 
stałbym się jak miedź brzęcząca 
albo cymbał brzmiący. 


Gdybym też miał dar prorokowania 
i znał wszystkie tajemnice, 
i posiadał wszelką wiedzę, 
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił.
 
a miłości bym nie miał, 
byłbym niczym. 

I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał. /.../

Hymn do Miłości brzmi jak najpiękniejszy wiersz.
Z punktu widzenia kobiety, najlepszymi ekspertami od miłości byli zawsze poeci.
To z ich wierszy można wyczytać, że miłość jest centralną sprawą w życiu człowieka, ale i największym dla niego wyzwaniem, jakie może przynieść los. Sposób, w jaki się wobec niej odnajdujemy albo odnaleźć nie potrafimy - jest miarą naszego człowieczeństwa.


Jeśli doświadczamy miłości romantycznej, to dzieje się tak zawsze w początkowym okresie jej trwania. Miłość romantyczna jest więc czymś w rodzaju zauroczenia, w którym człowieka kochanego widzimy nie takim jakim jest, ale takim, jakim chcielibyśmy go widzieć.
Zresztą i on sam, najczęściej podświadomie, stara się jeszcze bardziej uwiarygodnić swój obraz w naszych oczach i dostosowuje swoje zachowanie do naszych potrzeb.
My, pragnąc go zadowolić, robimy dokładnie to samo. Wiemy co powinniśmy robić, bo jest to okres największej wrażliwości na potrzeby tego drugiego człowieka. Nasz dotychczasowy świat zmienił się tak bardzo, że zrobimy wszystko, by trwać w tej zaczarowanej ułudzie.
W ten sposób jednak coraz bardziej przestajemy być sobą, a stajemy się obrazem oczekiwań tego, kogo kochamy. 
Jednym z przejawów romantycznego zauroczenia jest nadmierne skupienie uwagi na osobie kochanej, czasem przybierające wręcz formę obsesji. Nie chcąc się nawzajem zawieść, oboje próbują nagiąć się do wzajemnych oczekiwań, aż w końcu opadają z sił. Pojawia się poczucie krzywdy (częściej u kobiet), a często i gniew (częściej u mężczyzn). Odczuwamy wtedy, że to drugie się zmieniło. Gdy tymczasem tylko przestało udawać i zaczęło z powrotem być sobą.
Miłość romantyczna jest reakcją. Jeśli jednak uczucie ma przetrwać, to potrzebna jest nie reakcja, ale świadoma decyzja.
W miłości romantycznej kocha się ZA coś, choćby były to przymioty tylko wymyślone.
W miłości dojrzałej kocha się MIMO różnych rzeczy.