niedziela, 4 października 2009

Nie zapomniałam


(dla J)
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych, a jednak tacy się czasem zdarzają. Bo jak inaczej określić człowieka, po którego odejściu pozostaje pustka?Czarna dziura, jakiej nie jest w stanie wypełnić nikt inny...
Ty byłeś właśnie takim człowiekiem. Jedynym takim, jakiego spotkałam w swoim życiu.Próbowałam wypełnić tę pustkę innymi przyjaźniami, ale to okazało się niemożliwe.
Dziś już nie ma takich Przyjaciół, jakim Ty potrafiłeś być. Widocznie w naszych czasach takich już nie robią. Dziś już nikt nie rozumie, tak jak Ty rozumiałeś prawdziwą i nienaruszalną lojalność w przyjaźni. Nikt i nic nie było w stanie jej podważyć czy złamać. Przez ponad ćwierć wieku nigdy nie stanąłeś przeciwko mnie, nigdy nie zabrakło Ci dla mnie zaufania, nigdy nie postawiłeś niczyjego słowa przed moim. Byłam silna Twoim do mnie zaufaniem i Twoją wiarą we mnie.
I nikomu nie udałoby się nastawić mnie przeciwko Tobie. Myślę, że to czułeś.

Może takie przyjaźnie mogły powstawać tylko w tamtych szarych latach siedemdziesiątych?
Może dlatego były tak silne, że poza nimi nie było nic, w co można by wrosnąć całą swoją duszą? Może to te czasy pełne donosicieli i specyficzna wtedy sytuacja na polskich uczelniach sprawiły, że lojalność stała się podstawową, najważniejszą miarą człowieczeństwa?

Byłeś wyjątkowy. W Twoim sposobie bycia odczuwało się łagodność, spokój, ukojenie.
Czuło się w Tobie dobrego człowieka. Tak po prostu dobrego. Nigdy nie dzieliłeś ludzi inaczej, niż według elementarnych zasad: albo ktoś jest dobrym człowiekiem, albo nie.  Nigdy ich nie oceniałeś według jakichkolwiek innych kryteriów. Nauczyłeś mnie, że radykalizm zamyka na ludzi, uczy podejrzliwości, nie daje szansy naprawy. Mówiłeś też, że nienawiść niszczy człowieka i że do byle łachudry wystarczy czuć obrzydzenie i nie podawać mu ręki. I ja nadal w to wierzę. 
Ludzie garnęli się do Ciebie, bo pokazywałeś im na co dzień, że co jest w życiu najbardziej elementarne, to drugi człowiek. Zanim ostatecznie poddałeś się chorobie, ludzie przychodzili do Ciebie także do szpitala, byli przy Tobie do ostatniej Twojej chwili, bo trudno było się Twoją obecnością nasycić. Miałeś tyle energii i tak pięknie potrafiłeś się nią z ludźmi dzielić.
Dziś piszą o Tobie wspomnienia jako o charyzmatycznym wykładowcy i jednej z najbardziej znanych i szanowanych postaci poznańskiej opozycji. Dla mnie pozostałeś moim Przyjacielem. Kimś, z kim nawet urodziny obchodziłam tego samego dnia. Może dlatego tak dobrze się rozumieliśmy?

Minęło sześć i pół roku, od kiedy Cię nie ma. Przez te sześć i pół roku wielokrotnie rozmawiałam z Tobą w myślach, a dziś poczułam, że myśli to za mało, że powinnam te słowa zobaczyć czarno na białym. Bo nie ma nikogo, kto potrafiłby i chciał dać mi takie wsparcie, jakie zawsze dawałeś mi Ty. Przez te wszystkie lata nikt już nie powiedział mi nigdy takim tonem, że nie sposób byłoby nie uwierzyć: „Tobie nie może przytrafić się nic złego”.

Tęsknię do Twojego głosu wypowiadającego te słowa. Z nimi świat byłby dużo lepszy.
Ale kiedy myślę o Tobie, uśmiecham się. Bo bliżej mi już do Ciebie niż dalej i wiem,  że niedługo wyjdziesz mi na spotkanie. I zostaniesz. Tym razem już na zawsze.

I wiesz co? To o Tobie Kofta napisał ten wiersz....
"Epitafium dla frajera"

Był raz frajer,
wierzył w bajer,
Potem umarł...

Nad grobem cztery
inne frajery,
wbite w gajery
wytarte stare,
w cholernem słońcu,
stali bez końca,
jakby po piwo
albo ćwiarę...
Aż wreszcie jeden
niemłody frajer
łzę łyknął gorzką
jak zajzajer
i w taki gorąc o suchym gardle,
na siebie biorąc
żałobne "parle",
powiedział...

Przyjacielu,
trochę serca nam ubyło...
ile naprawdę
jeszcze nie wiemy...
Pamięć o tobie
poniesiemy,
zrobimy z nią
ile umiemy!
Ci, co z urzędu
wieńce kładli,
musieli odejść
do swych spraw...
Nas, tak jak ciebie,
czas nie nagli -
frajerzy zawsze
mają czas.
Bracie spod jednej anatemy,
żegnamy cię i dziękujemy...

Że ci się chciało
być zakałą,
gdy wystarczało
głośno klaskać.
Że ci się chciało
widzieć całość,
gdy wystarczała
biała laska...

Że ci się chciało
być tylko sobą,
zwyczajnie - dobro od zła
odróżniać,
kiedy nikogo
nie było obok,
tylko służalcza,
szepcząca próżnia...

Że ci się chciało
myśleć tak mało
o swoich własnych,
nielekkich losach.
Że ci godności
wystarczało,
by nie dorzucać
drewna do stosów...
Że ci się chciało...

Że ci się chciało,
ciężki frajerze,
przeżyć po ludzku
swe ludzkie życie,
choć w zmartwychwstanie
nikt z nas nie wierzył,
ni w wieczną rzeczy pamięć
w granicie...

Bracie spod jednej anatemy -
żegnamy cię
i dziękujemy...

Cztery frajery,
wbite w gajery,
jeszcze postały
chwilkie na słońcu:
ptaszki ćwierkali,
a oni stali...
Po dobrej chwili
poleźli w końcu...

I zapomnieli dać po czerwońcu...!!!

Ja bym takiego klejenta
w życiu nie wpuścił na cmentarz!



2 komentarze:

VViktor pisze...

Wzruszyło mnie epitafium dla frajera. Jestem i tym frajerem i też tym próbującym mówić jednym z tych czterech frajerów co zostali jeszcze na górze.

Poczułem się sobą. Byłem kiedyś zakałą, jak tamten, w podstawówce, (u mojej starającej się być aktywną pani wychowawczyni)
Było minęło jest mija będzie minie. Nie wiem czy to się pokaże, bo anonimów nie wpuszczasz, ale google coś mi mówią że może jednak? W tym ostatnim zdaniu znak przestankowy jest moim identyfikatorem ;)

Ellenai pisze...

Witaj Wiktorze :)

Jak widać, pokazało się :)
I dobrze, bo mój blog jest generalnie dla takich Koftowskich frajerów i... frajerek :)
Coraz rzadsze to okazy, ale uroda życia polega także i na tym, że jeszcze czasami mozna ich spotkać.

Pozdrawiam :)