niedziela, 15 sierpnia 2010

Był sobie raz cesarz...

Był sobie raz cesarz.
Miał żółte oczy i drapieżną szczękę
Mieszkał w pałacu pełnym marmurów i policjantów. Sam.
Budził się w nocy i krzyczał. Nikt go nie kochał.
Najbardziej lubił polowania i terror.
Ale fotografował się z dziećmi wśród kwiatów.
Kiedy umarł, nikt nie śmiał zdjąć jego portretów
Zobaczcie może jest jeszcze u was w domu jego maska


/Jacek Kaczmarski/

- Nowa kadencja prezydencka to zawsze czas nowych zwyczajów – tak szef MSZ Radosław Sikorski uzasadniał pomysł, by w polskich placówkach dyplomatycznych zawisły portrety prezydenta Bronisława Komorowskiego. W tym konkretnym przypadku wyraził się jednak nie dość precyzyjnie. Lepiej byłoby powiedzieć, że WRACA NOWE. Czasy portretów przywódców wiszące w zakładach pracy, urzędach i szkołach, to przecież nie taka znowu odległa przeszłość. Można by nawet pomyśleć o zaczerpnięciu wzorców z kraju całkiem współczesnego, a mianowicie Korei Północnej, gdzie rzeczone portrety są obowiązkowe także w domach mieszkalnych, a obywatele znają specjalna instrukcję obowiązującą na okoliczność trzęsienia ziemi, kiedy to w pierwszej kolejności trzeba ratować portrety wodzów.
Pomysł ministra od strefy zdekomunizowanej przyjęłam jednak spokojnie. W końcu niech sobie Pan Prezydent wisi gdzie tam chce – na zakładzie, albo za zakładem – i niech tam muchy go sobie do woli obsrywają.
Dziś jednak okazało się, że do tradycji jesteśmy znacznie bardziej przywiązani, niż mogło mi się to kiedykolwiek wydawać. Czasy PRL wracają cichaczem, niepostrzeżenie, ale konsekwentnie. Dopiero co odsłoniliśmy czerwonoarmiejcom pomnik z okazji rocznicy wojny polsko-bolszewickiej, a oto na Trakcie Królewskim – najbardziej eksponowanej i otoczonej szczególną troską konserwatora zabytków - trasie turystycznej w Warszawie,
stanął monstrualnych rozmiarów portret Lenina. Brzmi to jak ponury żart, bo w Polsce obowiązuje konstytucyjny zakaz propagowania komunizmu, niemniej ten portret postawiony nam pod nosem da się zapewne zakwalifikować do jednego z wyjątków, które dopuszczają użycie takiej symboliki (działalność artystyczna, edukacyjna, kolekcjonerska czy naukowa).
Skoro zrobiliśmy pierwszy krok, to chyba za nim pójdą następne.
Watpliwość pozostaje już tylko jedna: portret Pana Prezydenta będzie wisiał pod portretem Lenina czy nad?

Jestem bezradna. Mam ochotę pizgnąć kubłem białej farby na to świństwo, które stanęło
przy „zaaresztowanym”, otoczonym pancernymi barierkami, samotnym krzyżu na Krakowskim Przedmieściu. I wiem, że tego nie zrobię. Musiałabym mieć karabinek do paintballa albo zrzucić worek z farbą z helikoptera.
W czasach PRL, gdy opadała nas zupełna bezradność, bo kpiono z naszych uczuć w żywe oczy, pozostawał nam już tylko... śmiech. To dowcip z tamtych czasów:

Przychodzi człowiekk do sklepu z obrazami w potarganym ubraniu i mówi:
- Poproszę 10 portretów Stalina i Lenina.
Kupił obrazy i poszedł.
Wraca za godzinę w garniturze, taksówką i mówi:
- Poproszę 50 portretów Stalina i Lenina.
- Kupił, załadował do taksówki i odjechał.
Przyjeżdża po następnej godzinie luksusowym samochodem i w garniturze i w czarnych okularach i mówi:
- Poproszę 100 portretów Stalina i Lenina.
A sprzedawca się go pyta:
- Co pan robi z tymi obrazami?
- Otworzyłem strzelnicę za miastem.