piątek, 4 stycznia 2008

Na skraju ciszy



Między ciszą a ciszą sprawy się kołyszą, sprawy martwe i żywe, nie do końca prawdziwe. I idą, i płyną, póki nie przeminą...

Między ciszą a ciszą mam na głowie dziesiątki problemów – dużych, małych i całkiem niewielkich. Próbuję je rozwikłać lub przynajmniej odnaleźć zagubioną gdzieś pomiędzy nimi nadzieję na przyszłość. Raz się to udaje lepiej, a raz gorzej. Biorę na siebie zbyt dużo, biegnę, pędzę, brakuje mi czasu, denerwuję się, że znów muszę coś przełożyć na później. Od czasu do czasu buntuję się, ordynuję sobie zwolnienie biegu – i przynajmniej polityką postanawiam (który to już raz) się nie przejmować. Oczywiście udaje mi się to tylko przez chwilę.
Dlatego lubię ten moment, gdy nadchodzi Cisza, uspokaja wzburzone, pędzące donikąd fale i spowalnia czas. Życie nabiera wtedy zupełnie innych smaków. Nagle nigdzie mi się nie spieszy, różne sprawy mogą sobie poczekać, problemy odpływają gdzieś w niebyt (skąd tylko dochodzą raz po raz ich pogróżki, że wcześniej czy później powrócą). Wiem, że same się nie rozwiążą, ale teraz niepodzielnie panuje Cisza.

Dla swojego nadejścia, Cisza potrzebuje specjalnych okoliczności.


WIOSNA
Może to być nagłe, z twojego punktu widzenia nawet bezczelnie wręcz niespodziewane, nadejście wiosny. Biegniesz w pogoni za swoimi sprawami, wciąż jeszcze owinięta kożuchem i szalikiem, bo przez kilka ostatnich miesięcy zdążyłaś się już przyzwyczaić do przenikliwego wiatru i mrozu, a tu nagle czujesz jakieś ciepłe tchnienie niosące ze sobą zapach mokrej ziemi. Jest tak zaskakujące i niespodziewane, że odruchowo wciągasz powietrze najgłębiej jak potrafisz... i nagle przestaje istnieć wszelkie „muszę dziś jeszcze”, a pojawia się trudne do opanowania „chcę”. I nagle rozumiesz też, ze wcale nie musisz z nim walczyć. Nic nie musisz. CHCESZ natychmiast znaleźć się na skarpie wiślanej albo w Parku Skaryszewskim, albo w Łazienkach, by obejrzeć dokładnie pierwsze ślady zieleni. Jak najszybciej – żeby tylko nie przegapić tego, czego z utęsknieniem wyczekiwałaś przez długie zimowe miesiące, a o czym tylko akurat ostatnio jakoś dziwnie zapomniałaś. Po drodze jednak ”najszybciej” jest Ogród Saski, więc zapuszczasz się alejkę, myśląc zarazem: „Boże, jak długo tu nie zaglądałam”. Cieszysz się, widząc niezmiennie trwające na swoim miejscu białe posągi i tylko widok fontanny wprowadza cię w chwilową irytację: „Dlaczego ona wciąż jeszcze śpi? Powinna przecież tryskać strumieniami wody”. Ale uspokajasz się. To jeszcze tylko chwila – może kilka dni, gdy znów ożyje.

LATO
Może to być wyczekiwany od dawna wyjazd na wakacje. Jeszcze tylko trzeba upchnąć w walizce książki – na wszelki wypadek kilka, bo przecież inne na pogodę, a inne na niepogodę.
Aparat fotograficzny dla zatrzymywania chwil w locie i ładowarka – jakże by inaczej? O! I jeszcze ten notatnik, bo a nuż zechce się coś napisać. Zamek już ledwo się dopina... I telefon komórkowy, bo przecież bez telefonu nie da się żyć. Na szczęście telefon – jak zwykle – do zawsze wypakowanej ponad wszelką miarę torebki. I wyruszamy. Po drodze kłębiące się w głowie pytania – czy zgasiłam ostatniego papierosa, czy też zostawiłam go dymiącego na brzegu popielniczki? Czy zamknęłam okna? A co z żelazkiem? Czy na pewno wyłączyłam żelazko? Czy zamknęłam drzwi także na ten dodatkowy zamek? A w pracy? Czy o czymś nie zapomniałam? Jak oni sobie tam dadzą beze mnie radę? No nic, najwyżej zadzwonią. Dobrze, że istnieją te komórki... A potem... w miarę oddalania się od domu, powoli wchodzi się w Ciszę. Komórka nie naładowana leży w szufladzie między skarpetkami, których nie trzeba zakładać, bo słońce przygrzewa całymi dniami. Nie szkodzi. Znajdzie się podczas pakowania. Książki nie zostały nawet wyjęte z walizki. Uciekasz jak najdalej od kąpiących się w jeziorze i pokrzykujących ludzi i udaje ci się znaleźć taki piękny, cichy skrawek twojej własnej przystani pomiędzy trzcinami. Chłoniesz Ciszę, podglądasz kaczki, a odgłosy tego innego, hałaśliwego świata dobiegają cię jak przez gęsto utkaną mgłę. W nocy siadasz na opustoszałym o tej porze pomoście i gapisz się na gwiazdy. Byłabyś gotowa przysiąc, że słyszysz ich odległy śpiew i wiesz, że to właśnie dla ciebie śpiewają. Mroczna tafla jeziora połyskuje ich odbiciem i marszczy się tylko wtedy, gdy w oddali da się słyszeć pojedynczy plusk wody, jasno dowodzący, że ciemną toń zamieszkują jakieś straszne jeziorne potwory. Ostatniego dnia markotniejesz. Trzeba wracać. A ty jesteś tak pięknie wypełniona Ciszą...

JESIEŃ
Spieszysz się. Dni robią się coraz krótsze, a w domu jeszcze sterta naczyń do pozmywania. Wczoraj miałaś szczery zamiar się z tym uporać, ale ciepły pled porzucony na fotelu ustawionym przy lampie wyglądał tak kusząco, że sięgnęłaś po ten łyk domowej ciszy i skończyło się jak zwykle – po kilku godzinach, cała ścierpnięta, przeniosłaś się na łóżko, by dośnić swój niedokończony sen. Dziś musi zwyciężyć poczucie obowiązku. Najlepiej będzie skrócić sobie drogę przez park. Idziesz zajęta swoimi myślami i nagle dociera do ciebie jakiś szelest. Po chwili już rozumiesz, że to ty sama tak szeleścisz, a raczej – że wydobywasz ten szelest z liści, po których stąpasz. Przystajesz, rozglądasz się i wiesz, że niepostrzeżenie wkroczyłaś w Ciszę. Ta Cisza jest złota od tańczących na wietrze liści i ruda od leżących dookoła kasztanów. Wychodzisz z niej, zabierając ze sobą jej drobne okruchy – pęk złotych płatków w dłoniach i kieszenie ciężkie od śmiesznych, lśniących, rudych kulek.

ZIMA
W zimie nie musisz się martwić o Ciszę. Przyjdzie na pewno. Jeśli nie z płatkami pierwszego śniegu, to już najpóźniej w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Przyniesie ze sobą biały opłatek i kolędę. Otuli serce ciepłym oddechem. Nie zmarzniesz. Ogrzeją cię uśmiechy, dobre słowa twoich bliskich i te magiczne kolorowe światełka mrugające na choince. I pamięć. Twoja pamięć o tych, których przy tobie w czasie tych dni być nie może, a z którymi opłatkiem możesz podzielić się jedynie w myślach.

Cicha noc, święta noc,
Narodzony Boży Syn,
Pan wielkiego majestatu
Niesie dziś całemu światu
Odkupienie win


MIŁOŚĆ
Antoine de Saint-Exupéry powiedział: „Miłość jest przede wszystkim zasłuchaniem w ciszy. Kochać to rozpamiętywać.”
Ale miłość to nie tylko zasłuchanie w ciszy. Miłość jest sama w sobie najpiękniejszą Ciszą.
Nie masz w sercu, myśli i duszy niczego, co stałoby przed tym, kogo kochasz. To on staje się twoim punktem odniesienia. A świat... świat to tylko dodatek, który jest dla ciebie naprawdę ważny jedynie w tej części, w której możecie dzielić go razem. Wszystko inne zawsze może poczekać. Bo miłość jest zarazem jak bezczelnie wręcz niespodziewane nadejście wiosny i piękny, cichy skrawek twojej własnej przystani pomiędzy trzcinami, jak wirujące w powietrzu płatki złota i jak święta Bożego Narodzenia. I jak pierwszy śnieg.
Niespodziewana a zarazem dziwnie oczywista i zawsze upragniona.
Nawet jeśli czasem płacisz za nią łzami.


Tak bardzo mi do ciebie
Blisko
Ta cisza zrozumiała
Wszystko
Poprowadziła
Nas
Od gniewu
Ku drzewom
W ptaków śpiew
Wśród listków

Nie trzeba nam słów
Słowa ranią
Znów anioł
Ciszy jest
Jest przy nas

Położył nam
Swój palec chłodny na głodne usta
Wypełniła się pustka
Ucichł zgiełk
Co rósł w nas

Ta cisza jest
Jak łza
Łza co trwa
U powiek
Człowiek
W słowie
Gubi ją łatwo

Żyć bez łzy
Nie warto

Bliskość ciszy /Jonasz Kofta/

Brak komentarzy: