niedziela, 27 września 2009

Ciotka Lilka - nieszczęśliwe piękno


Najmłodsza z sióstr i niewątpliwie najładniejsza. Najładniejsza – to za mało powiedziane. Była prześliczna. Miała gęste, brązowe włosy układające się w naturalne pukle, oczy w kolorze orzechowym i zniewalający, olśniewająco biały uśmiech. Natura obdarzyła ją urodą gwiazdy filmowej – prawdziwej femme fatale. Niestety była też trzpiotką. A w pewnym sensie także i ową femme fatale w specyficznym, bo PRL-owskim wydaniu. Przez większość jej życia – obojętne czy była stanu wolnego po kolejnym rozwodzie, czy też akurat była mężatką, zawsze otaczał ją wianuszek mężczyzn - młodszych, starszych i równolatków, żonatych i wolnych, którzy zabiegali jeśli nie o jej względy, to przynajmniej o chwilę uwagi.

Mówi się, że piękna twarz pomaga człowiekowi w życiu i w pewnym sensie ciotka Lilka była żywym przykładem tej tezy. Wszystkie drzwi stawały zawsze przed nią otworem, ludzkie serca na jej widok topniały niczym wosk i nawet wyrozumiałość rodziny, z której czerpała pełnymi garściami, wydawała się nie mieć granic. Słabość babci i ciotek do najmłodszej latorośli brała się także i stąd, że Lilka przyszła na świat na zaledwie cztery lata przed wybuchem II wojny światowej i jej najmłodsze dziecięce lata przypadły na okres okupacji. Często wspominała obrazek, jaki wrył się jej w pamięć jako najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa – ona wciśnięta w jakąś bruzdę ziemi na polu, zatykająca rączkami uszy przed świstem i hukiem przelatujących nad głową i rozrywających się w pobliżu pocisków. Próby ustalenia czego dokładnie dotyczyło to wspomnienie – ucieczki przed frontem niemieckim czy sowieckim – spełzały na niczym, ponieważ tak jedno, jak i drugie wydarzenie, w oczach mojej rodziny wyglądało podobnie. Lilka pamiętała jeszcze wygrzebywanie z pola jakichś resztek nadgniłych ziemniaków. Twierdziła też, że pamięta smak „szpinaku” przyrządzanego przez babcię z nazbieranej gdzieś w rowie lebiody.

Lilka sprawiała wrażenie, jakby przez całe swoje życie próbowała nadrobić jakieś spóźnienie. Jakie? Nie wiadomo. Może to, że zbyt późno przyszła w tej rodzinie na świat, zbyt późno poszła do szkoły, bo dopiero w wieku 10 czy 11 lat, a może tylko była to wrodzona nieumiejętność zdążenia ze wszystkim na czas.
Z tego pośpiechu, ostatecznie wiele rzeczy zrobiła stanowczo za wcześnie. Za wcześnie zakochała się w o rok starszym od niej chłopaku, za wcześnie zaszła z nim w ciążę i za wcześnie, bo w wieku niespełna 18 lat, urodziła córeczkę. Chłopak zdążył jeszcze się z nią ożenić, gdy była bodaj w czwartym czy piątym miesiącu ciąży, a zaraz potem wzięto go do wojska. Dwa lata w jednostce wojskowej okazały się zbyt trudną próbą czasu dla tego nieprzemyślanego związku i rozwód pojawił się równie szybko, jak przedtem ślub. Dziecko nie było niczym takim, co mogłoby połączyć tych dwoje, bo zdawało się nie należeć do żadnego z nich. Młoda matka zdążyła zaledwie zakończyć edukację na szkole podstawowej i rodzina – skądinąd słusznie – naciskała na to, by zrobiła przynajmniej maturę. Dziecko tymczasem było wychowywane przez kolejne ciotki, niemal co roku zmieniając miejsce zamieszkania. Lilce to chyba odpowiadało. Nie sprawiała wrażenia zasmuconej faktem rozłąki. Widywała córeczkę kilka razy w roku i to jej najwyraźniej wystarczało. W słowniku małej słowo „mama” miało jakieś specyficzne, bliżej nieokreślone znaczenie. Zwracała się tak do niektórych ciotek, ale nigdy nie nazywała nim swojej własnej matki, która zresztą upierała się, aby dziecko mówiło do niej po imieniu. Zdaje się, że przez pewien czas udawało jej się nawet to osiągnąć, ale w niczym nie zbliżyło ich to do siebie, ani nie ociepliło ich wzajemnych relacji. Przez lata żyły na zmianę w oddali od siebie, to znów pod jednym dachem, zawsze jednak równie od siebie odległe.

Zresztą za życiem Lilki nikt nie potrafił nadążyć. Raz jeszcze wyszła za mąż – za inżyniera, rodowitego Wołyniaka, który zauroczył ją śpiewnym akcentem i charakterystyczną wymową litery „ł”. Być może także jakieś znaczenie miały jego budzące współczucie losy – jako dziecko jedyny z rodziny ocalał z rzezi i przywędrował przez wschodnią granicę wraz z sąsiadami, którzy życzliwie się nim zaopiekowali.
To małżeństwo przetrwało nieco dłużej, niż pierwsze, bo prawie 10 lat, ale i ono ostatecznie zakończyło się fiaskiem. Od tej pory ciotka Lilka ciągle wpadała w jakieś nowe miłosne tarapaty i każdy jej kolejny związek po kilku latach kończył się rozpadem.

Jej przyjaciółka z lat szkolnych ukończyła ASP i wprowadziła Lilkę w krąg swojego towarzystwa. Mieszkanie Lilki na adaptowanym na cele mieszkalne strychu kamienicy szybko stało się mekką miejscowej bohemy. Pałętali się tu aktorzy i poeci, a zakochany w Lilce malarz ozdobił ściany pokoju freskami przedstawiającymi jej twarz. Po zakochanym malarzu przyszedł czas na zakochanego rzeźbiarza, a po nim na dosyć znanego już wtedy polskiego aktora. I gdzież tutaj miałoby się znaleźć miejsce na dziecko?

Albo Lilka naprawdę nie miała szczęścia, albo to środowisko obfitowało w osobników nieodpowiedzialnych, histerycznych i obciążonych przeróżnymi fobiami. W każdym razie ciotki szybko nauczyły się przyjmować ze stoickim spokojem kolejne oświadczenia Lilki, że „tym razem to już na pewno jest to mężczyzna jej życia” i z równie stoickim spokojem ocierały jej łzy, gdy po raz kolejny okazywało się, że „każdy mężczyzna to świnia”. Szukając tego jedynego przez całe swoje życie, prowadziła poszukiwania wśród coraz to młodszych. Jej ostatni ukochany okazał się być młodszy o trzy lata od jej własnej córki. Nie budziło to sensacji, bo Lilki nie imały się lata i nawet przy tym ostatnim mężczyźnie wyglądała na jego równolatkę. Kiedy wydawało się, że wreszcie ułoży sobie życie, po 10 latach narzeczeństwa, nagle rozstała się z nim zaraz po tym, jak zaczął ją przekonywać do małżeństwa. Trudno zrozumieć ten jej krok, bo to był wyjątkowo przyzwoity człowiek. Wydaje mi się, że panicznie bała się zaufać...

Dziś mieszka samotnie i mimo swojego wieku nadal jest na swój sposób piękna. A ja, patrząc na nią, zawsze zastanawiam się, ile prawdy jest w przekonaniu, że podobno ludziom pięknym jest w życiu łatwiej...


Brak komentarzy: