niedziela, 27 września 2009

Z aniołami w tle

Droga powrotna z moich ostatnich wojaży doprowadziła mnie prosto do drzwi Saloniku Kameralnego, utwierdzając mnie w głębokim przekonaniu, że powroty są jedną z najlepszych rzeczy, jakie człowiekowi w życiu zdarzyć się mogą.
Jeden rzut oka starczył, by zrozumieć, że Salonik został już urządzony tak, by każdy mógł sobie znaleźć w nim swoje ulubione miejsce. I ja też poczułam się w jego wnętrzu bardzo swojsko. Może dzięki tym niewielkim portrecikom moich ciotek poustawianym niczym bibeloty wśród książek i różnych pamiątek?

Postanowiłam i ja coś ze sobą przytargać. W pierwszej chwili mój wybór padł na bogato rzeźbiony stolik z czarnego hebanu, z niewielkim blatem z różowego marmuru. Stolik jest wysoki i smukły, a jego blat tak niewielki, że może pomieścić zaledwie lampę lub dwie porcelanowe filiżanki, cukierniczkę i do tego mlecznik albo talerzyk z konfiturami z jeżyn. Jednym słowem, sprzęt, który może być przydatny jedynie dla dwóch na tyle zaprzyjaźnionych ze sobą osób, że nie przeszkadza im taka bliskość - niemal głowa w głowę. Może wymyślił go jakiś zakochany snycerz? Więc może jednak stolik nie. Zostawmy go dla zakochanych…

Przyniosłam ze sobą… anioły. Anioły, których anielskość jest kwestią co najmniej problematyczną.
Pierwszy wizerunek anioła, to osadzony w zdobionej, grubej, złotej ramie, dużych rozmiarów portret młodziutkiej dziewczyny, której delikatną twarzyczkę otacza burza ciemnych loków wymykających się spod próbującego je ujarzmić czepeczka z organdyny, ozdobionego misterną koronką. Taka sama koronka okrywa jej dekolt i ramiona. Jest w tej twarzy coś, co przyciąga wzrok. Jakiś wyraz dobroci i słodkiej niewinności. I ta przedziwna przejrzysta lekkość… Ma się nieprzeparte wrażenie, że dziewczyna, gdyby nie ta ciężka, złota rama, uleciałaby z obrazu niczym motyl – prosto ku słońcu. Nikt nie wie skąd wziął się ten obraz w naszej rodzinie. Wszystkie żyjące osoby widziały go na ścianie swojego domu już w najwcześniejszym dzieciństwie. Skąd przywędrował? Jaka jest jego historia? Dziś już nie sposób się tego dowiedzieć. Nikt także nie wiedział, kogo ten obraz przedstawia, więc jako dziecko wymyśliłam sobie, że jest to moja praprababcia w czasach, gdy była jeszcze młodziutką dziewczyną. A ponieważ od rodziny nie potrafiłam się o tej osobie dowiedzieć niczego, wymyślałam na jej temat różne niestworzone historie, podejrzewając istnienie jakiejś wyjątkowo dramatycznej, a może nawet wstydliwej rodzinnej historii. Nie wiem jak to się stało, ale przez lata całe ta „praprababcia” o twarzy anioła była moją najlepszą powiernicą. Wypłakiwałam się jej z różnych dziecięcych nieszczęść i zawsze miałam wrażenie, że pocieszająco kiwa do mnie głowa, jakby chciała powiedzieć: ”cóż, moja droga, takie właśnie jest życie” i że uśmiecha się do mnie jeszcze słodziej.
Kilka lat temu zdarzyło się coś, co zdarzać się nigdy nie powinno – konfrontacja dziecięcych wyobrażeń z rzeczywistością. Natrafiłam gdzieś przypadkiem w sieci na ten obraz. Z opisu wynikało, że moja „praprababcia” jest kopią obrazu przedstawiającego słynną paryską… kurtyzanę. Obraz więc na pewno anioła nie przedstawia, a jednak nieodparcie takie „anielskie” skojarzenia nasuwa. Może zresztą to tylko ja jedna ulegam takiemu złudzeniu?

Drugi anielski portret to zdjęcie – fotografia dużego formatu, jaka stała się moją własnością po rozebraniu pewnej wystawy. Zdjęcie zostało nadesłane na konkurs. Nie zdobyło żadnej nagrody, ale mnie od razu się spodobało. Po prostu nie mogłam się z nim rozstać. Dzisiaj wisi nad moim łóżkiem i codziennie zasypiam z jego widokiem pod powiekami. Na fotografii są dwa anioły, a raczej trzeba by powiedzieć – dwóch aniołów. Bo są to na czarno ubrani panowie w melonikach, którym spod ubrań wymykają się białe, puszyste pióra. Siedzą sobie na walizce postawionej na jednej z warszawskich ulic, w samym centrum miasta, a mimo nich przechodzą tłumy śpieszących się ludzi. Tylko w tym jednym miejscu, gdzie stoi oblepiona plakietkami podróżnymi walizka, czas płynie inaczej – wolniej. O! Jeden z aniołów schylił się właśnie powoli, by poprawić rozwiązującą się sznurówkę buta. A tłum pędzi… Jest w tym czarno-białym obrazku jakiś przedziwny spokój, mimo tego pędu.

Siadam. Nalewam sobie herbatę do filiżanki z, zostawionego tu dla gości przez Panią Łyżeczkę, dzbanka i zasiadam na kanapie. Z aniołami w tle…


Brak komentarzy: