niedziela, 27 września 2009

Mała wiśniowa namiętność


Mail od Xiężnej pozbawił mnie ostatnich złudzeń: „najzgrabniejsze czarne pantofle - koniecznie na obcasie” – brzmiał wyrok. „I cieliste rajstopy - au naturel Twoje ciało ma kolor cielisty i nie powinnaś udawać Czarnej Skały”. „Ależ ja...” – przyszło mi do głowy lecz nawet nie dokończyłam tej myśli, bo w porę dojrzałam podpis: „Pozdrawiam stanowczo”. 
  

Na miejscu byłam nieco przed umówioną godziną, ściskając w dłoni samotną czerwoną różę dziekczynną dla Xiężnej, której tak nadspodziewanie łatwo na ten jeden wieczór udało się wcisnąć mnie w wizerunek delikatnej istoty owiniętej w zwiewną czerń i drobiącej kroczkami w bucikach na wysokich obcasach. Czułam się niczym Magiczny Przedmiot Pożądania, tym bardziej, że po drodze utwierdził mnie w tym przekonaniu jakiś stołeczny menel, nucąc na mój widok: „najwięcej witaminy mają polskie... kobiety”. No cóż, wielbicieli człowiek sobie w końcu nie wybiera.
  

Zarezerwowany przez Julll stolik otaczały miękkie, wyściełane siedziska – każde „z innej parafii”. Wcisnęłam się w róg pluszowej kanapy i zagłębiłam w menu. „Wiśniowa namiętność” – to było coś, co od razu przykuło mój wzrok. Filiżanka gorącej czekolady z bitą śmietaną i likierem wiśniowym. Mając do wyboru małą wiśniową namiętność i dużą wiśniową namiętność, skromnie zamówiłam tę mniejszą.

Zaraz potem pojawiła się Julll, cała wypełniona szczęściem przyszłej młodej mamy. A później zjawiały się kolejne damy – Agnieszka Zet z uśmiechem równie ciepłym i słonecznym jak jej żółtawy sweterek, bladoróżowo-muślinowa tym razem, ale jak zwykle elegancka Xiężna, przywodząca na myśl hiszpańską piękność czarnowłosa Referentowa Bulzacka w krwistoczerwonym bolerku i z szyją owinięta takimiż koralami i wiosenna Kocic w kwiecistej sukience i Magicznych Czerwonych Pantofelkach, która opadła na kanapę obok mnie, obrzuciła badawczym spojrzeniem moją torbę i spytała o to, co najważniejsze: „słonia masz?”. Nie miałam. Malachitowy słoń przegrał w konkurencji z aparatem fotograficznym i okularami i nie zmieścił się w tej nieszczęsnej torebce (od początku wiedziałam, że jest stanowczo za mała). Dziś wiem także, że mój wybór był nietrafny, bo aparatu ani okularów nie wyciągnęłam z torby ni na sekundę.
  

Stanowczo za długo przyszło nam czekać na Sosenkę i Panią Łyżeczkę, które z oddali podawały nam jedynie zmieniające się współrzędne miejsc, przez które się przemieszczały, a które to dane świadczyły o tym, że na przemian to zbliżają się, to znowu oddalają od miejsca naszego spotkania. 

Jednak w końcu i one dotarły. Łyżeczka w koronkowej bluzeczce, a Sosenka w spodniach i traktorach, ale z zapewnieniem, że w plecaku ma odświętne pantofelki, które w każdej chwili może przyodziać. 

Na dowód tego, że jest przygotowana na wszystko, wyciągnęła z plecaka koronkowe rękawiczki i wcisnęła je na dłonie. Sosenka pojawiła się z męską obstawą w osobie Mohorta, który na tym babskim spotkaniu zachowywał się niezwykle przyzwoicie – głównie udając, że go tu wcale nie ma. 
  

Siedziałyśmy tak, sącząc czekoladowe delicje w różnych odmianach. Xiężna postanowiła nie korzystać z „gotowców”, ale zażyczyła sobie swoją własną kompozycję, co zresztą podczas obliczania rachunku zaowocowało tym, że zagubiona kelnerka nie bardzo była w stanie obliczyć odpowiednią kwotę i w końcu stwierdziła, że dodatki w czekoladzie Xiężnej „były za free”. „Za free?” – Xiężna uniosła ze zdziwieniem brwi – „Czy chcesz, dziecko, przez to powiedzieć, że jestem na twoim utrzymaniu?”
  

Czas się kończył. Część z nas wybierała się jeszcze na imprezę salonową w „Rozdrożu”, Xiężnę wzywały sprawy domowe, a Agnieszka chciała jak najszybciej znaleźć się w hotelu, bo do Warszawy przyjechała służbowo – na weekendową konferencję. Mnie trudno było podjąć decyzję. 

Z jednej strony nie miałam ochoty na zatłoczoną salę, z drugiej – żal mi było rozstawać się z Kameralnymi, bo przecież nie wiadomo kiedy będzie następna okazja do spotkania. 

I znów wybrałam źle.
  

„Rozdroże” uderzyło mnie gwarem i tłumem osób znanych ze zdjęć na „czerwonych” blogach oraz nieznanych zupełnie. W tym gwarze i tłumie rozpłynęła się gdzieś atmosfera naszego „czekoladowego spotkania”. 

Nagle zrozumiałam, że wcale już nie jestem ciekawa czy Jaś Osiecki wygląda w naturze równie niemądrze jak na swoim blogowym zdjęciu albo czy dowcip Ludwika Dorna w odpowiedziach na pytania blogerów okaże się równy dowcipowi jego tekstów pisanych.
  

Wróciłam do domu, bo wiedziałam z całą pewnością, że wszystko, co miało dla mnie wartość, zdarzyło się już wcześniej. W tamtym miejscu, w którym Xiężna wydobyła (nie wiadomo skąd, bo torebkę miała przy sobie niewielką) turkusowy woal i owinęła nim Łyżeczkę, a my patrzyłyśmy, jak w tym obłoczku turkusu jej buzia nagle znów przybiera rysy Królowej Elfów. 

Tak... wszystko, co ważne, zdarzyło się już tam – nad miniaturową filiżanką słodkiej małej wiśniowej namiętności.


Brak komentarzy: