niedziela, 27 września 2009

Ciotka Miecia, czyli miłość niezłomna


Ta trafiła ze wszystkich ciotek najgorzej. Ale może to nie przypadek, a przemyślność losu sprawiła, że opowieść o niej pojawia się tu akurat przed Dniem Kobiet.
Miała trudne i smutne życie. Wyszła za mąż z wielkiej miłości za człowieka, który nie rokował żadnych nadziei, bowiem od młodych lat był uzależniony od alkoholu. Cała rodzina odradzała jej to zamążpójście, ale ciotka była zapatrzona w tego swojego Leona i przekonana, że po ślubie wszystko ułoży się jak najlepiej. Szybko wyszła więc za mąż, rzucając szkołę tuż przed maturą. Nie ułożyło się. Nie pomogło nawet urodzenie się ich jedynej córki. Leon swoje pretensje do świata i własnej żony zalewał alkoholem. Potrafił także być agresywny, a ciotka kolejne zasinienie pod okiem tłumaczyła rodzinie tym, że znów spadła ze schodów albo z taboretu. Starała się też kryć przed resztą rodziny wszystkie jego ekscesy. Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie powiedziała o nim złego słowa. Chyba wierzyła, że jej Leon potrafi się jeszcze w cudowny sposób odmienić.  
 
Zawsze była cicha, pokorna i zamknięta w sobie, a jej eksplozje serdeczności ograniczały się do podstawiania pod nos kolejnych smakołyków. Była niezłą kucharką, bazującą na tradycyjnej polskiej kuchni – dosyć tłustej i obfitej. Gotowała potrawy proste, lecz zawsze smakowite – bigos, rosół, żurek, grochówkę, pierogi, gołąbki, galaretę z nóżek wieprzowych. Robiła też najlepszy na świecie smalec z podgardla. Pracowała na poczcie, w centrali telefonicznej i ta jej niewielka pensyjka musiała starczyć na utrzymanie całej rodziny. Raz po raz pomagały jej ciotki, bo Leon przepijał wszystkie pieniądze, jakie tylko znalazły się w jego zasięgu. Ciotka Miecia swoje kłopoty i troski zagłuszała jedzeniem. Wkrótce z powodu otyłości zaczęła mieć poważne problemy ze zdrowiem. Cierpiała na astmę, mówiła z trudem i miała kłopoty z sercem i układem krążenia. Przeszła na rentę, a lekarze dawali jej rok lub może dwa lata życia, ale to do niej nie trafiało. Nadal zabijała się jedzeniem ponad miarę. Zabrała się za leczenie dopiero wtedy, gdy jej mąż zmarł na marskość wątroby, a ona sama zrozumiała, że powinna przynajmniej odchować swoją 10-letnią córkę. W rezultacie udało się jej przeżyć jeszcze prawie 20 lat i dochować trojga wnucząt.
 
Ostatnie lata spędzała głównie w kościele, dziękując Bogu, że postanowił podarować jej jeszcze tych trochę nadprogramowych lat życia i modląc się o szczęśliwe małżeństwo swojej córki. Nie umiała zabić tego lęku, który nosiła w sobie od lat czterdziestych, a który kazał jej niepokoić się o własne dziecko, kiedy za towarzysza życia wybrało sobie pół Polaka-pół Ukraińca. Jakoś nie potrafiła mu zaufać obawiając się, że więcej mógł odziedziczyć po matce-Ukraińce, do której fizycznie był bardzo podobny, niż po ojcu- Polaku. Ciotka zbyt dobrze pamiętała rzeź na Wołyniu.
 
Dzięki tym częstym wizytom w kościele okazało się, że ta prosta kobieta ma wyjątkowy dar w dłoniach. Nikt tak pięknie jak ona, nie potrafił układać bukietów i wiązanek z kwiatów. Przystrojony przez nią ołtarz budził zachwyt. I zawsze było wiadomo, że na najważniejsze okazje to właśnie Miecię trzeba poprosić o przystrojenie kościoła w kwiaty. Często była o to proszona przez młode pary biorące ślub. Ona sama zresztą zawsze była gościem na takim ślubie. Siadywała w ostatniej ławce i słuchając przysięgi małżeńskiej, z przymkniętymi powiekami bezgłośnie poruszała wargami, uśmiechając się do siebie, jakby po raz kolejny składała ją swojemu ukochanemu Leonowi.


Brak komentarzy: