niedziela, 27 września 2009

Porozmawiajmy zatem


 
– zainspirowane dyskusją z Michałem Bąkowskim (Wydawnictwo Podziemne) o patriotyzmie, tożsamości narodowej i... Norwidzie 


Pan Michał Bąkowski postawił mi kilka pytań w dyskusji, jaka rozpoczęła się w innym wątku. Pytań dla mnie bardzo istotnych. Ich waga nie pozwala mi odpowiedzieć na nie kilkoma zaledwie zdaniami i stąd ten nowy wątek. Na początek wklejam w całości wypowiedź Pana Michała, bo to ona stała się przyczyną powstania tego wpisu.

 
Nie stawajmy w szranki. Czy rzeczywiście trzeba? Rozmowa jest podobno nerwem życia, czy nie można w zamian porozmawiać? W rozmowie zawiera się cała (niemal) istota życia duchowego. Rozmawiając, żyje się pełniej. Czy możemy więc porozmawiać? 

Ma Pani za złe Mackiewiczowi, że podawał Europę Wschodnią jako kraj swego pochodzenia. Dlaczego? Czyż nie jest to bliższe "Litwo, ojczyzno moja..." niż "patriotyzm języka", do którego sprowadza się dzisiejszy "patriotyzm"? Proszę pamiętać, że jego kuzyn był Litwinem, inny bolszewikiem, a brat rodzony prlowskim zdrajcą. Ludzie różnie w tamtych czasach wybierali, a czy sądzi Pani, że z dwóch braci Szeptyckich ten był bardziej patriotyczny, który został polskim generałem, niż ten, który był unickim kardynałem i ojcem narodu ukraińskiego? Kochać można kraj, raczej niż naród. To też jest patriotyzm. I Mackiewicz kochał swój kraj, w którym większość mówiła po rusku (jak by dziś powiedziano, białorusku), polski naród poszedł sobie gdzie indziej i patrzył na kraj Mackiewicza jak na kresy, a to nie był dla niego kres czegokolwiek, tylko samo centrum. Kochał ten kraj i ludzi w swoim kraju ("jako część krajobrazu"), a obojętne mu było, jakim mówili językiem. Niechże mu Pani daruje i nie ma już do niego pretensji. Bardzo proszę. 

Mówi Pani "ojczyzna była w sercu", a czy tak nie powinno być? Polska jest w tym względzie dziwnym wypadkiem, bo często jej nie bywało, więc serce było dla niej przytulnym miejscem. Ale proszę mi powiedzieć - tylko rozmawiamy, nie wchodzimy w szranki! - czy uważała Pani zawsze prl za nie-Polskę? Bo ja nie. Józef Mackiewicz musiał mnie walnąć obuchem po głowie, żeby mnie przebudzić z patriotycznej drzemki. Kto tak naprawdę w prlu uważał, że nie mieszka w państwie polskim? Tak uważała nawet ogromna większość politycznej emigracji, co dopiero ludność prlu! Patrząc wstecz, ludzie mówią teraz, "to nie było polskie państwo, ale teraz jest!"  

A co Pani sądzi? Bez wchodzenia w szranki, po prostu rozmawiając. 


Mówiła Pani kilkakrotnie o utracie tożsamości. Wyznaję, że nie rozumiem tego (tylko rozmawiamy!). Czy mi się zdaje, czy Norwid pisał, że "Polak w Polaku olbrzym, a człowiek w Polaku karzeł" (proszę mi wybaczyć, cytuję z pamięci), więc i co z tej tożsamości? Czy nie lepiej by było trochę mniej tożsamości, ciut mniej patriotyzmu, a więcej człowieczeństwa?  

  * * * 

Zacznijmy od Norwida (dobrze, że Pan go przypomniał). Ja przypomnę coś jeszcze. Norwid rozwinął przywołaną przez pana myśl pisząc także, iż "Polska jest ostatnie na globie społeczeństwo, a pierwszy na planecie naród” i to znacznie lepiej oddaje jego poglądy na naród
i społeczeństwo polskie, które nie bez racji traktował jako opozycję pojęć, bowiem te dwa pojęcia nie są tożsame, choć dziś w mowie potocznej traktuje się je właściwie zamiennie. A to jednak dosyć istotne rozróżnienie, które zresztą – o ile się je zechce stosować - tłumaczy wiele nieporozumień dotyczących oceny Polaków. Norwid nigdy nie zaprzeczał wielkości narodu polskiego – wielkości jego historii, kultury, jego dokonań. Naród jest rozumiany jako wspólnota etniczna na tyle silna, by potencjalnie móc stworzyć własne państwo. Społeczeństwo natomiast, to jedynie zbiorowisko ludzkie powiązane wspólnotą bytu materialnego i organizacyjnego na określonym terytorium. Społeczeństwo może funkcjonować jako byt wielonarodowy, wielowyznaniowy i wielojęzyczny. Nic zatem dziwnego, że wysiłki zarówno zaborców, jak i władz komunistycznych skupiały się głównie na niszczeniu poczucia narodowej tożsamości. Chcieli zniszczyć naród, ale potrzebne im było społeczeństwo niewolników. Z Polakami to się nigdy nie udało. Proszę zwrócić uwagę, że bezcelowość zaszczepiania społeczeństwu polskiemu zasady internacjonalizmu zrozumiał Gierek ze swoją ekipą i wykorzystał to spostrzeżenie w swojej „propagandzie sukcesu” dla chwilowego uspokojenia wzburzonych nastrojów. To od niego zaczęło się odwoływanie do naszego poczucia tożsamości i naszej dumy narodowej, a hasłami „Polak potrafi” i „aby Polska rosła w siłę...” oblepiono całą Polskę.W tym sensie teza Mackiewicza znajduje tu częściowe potwierdzenie, bo było to nic innego, jak tylko specyficzny „wentyl bezpieczeństwa”. Jednak czy nie przyspieszyło to dodatkowo (niezamierzenie całkiem) późniejszego rozwoju wydarzeń? Każdy ciemiężca wie, jak niebezpieczne jest danie asumptu do poczucia narodowej dumy. Władze komunistyczne albo o tym zapomniały, albo nie miały już innego wyjścia.  

Wracając do Norwida – widział on rozdźwięk pomiędzy wielkością narodu polskiego, a miernotą współczesnego mu społeczeństwa, które wszak nigdy nie jest jednorodne. Na jednym jego krańcu plasują się bohaterowie, na drugim zaprzańcy, a o sile jego tak naprawdę stanowi jego środek, czyli ludzie, którzy dadzą się pociągnąć za sobą bohaterom, pozostaną w miejscu, albo zaczną usprawiedliwiać zaprzaństwo. Norwid, mimo że wskazywał na marazm umysłowy społeczeństwa, to jednak wierzył, że literatura posiada w sobie moc jego wykreowania na nowo. Jeśli krytykował społeczeństwo, to głównie potencjalnego ówczesnego odbiorcę sztuki, czyli polskiego szlachcica, który w swojej masie był antyintelektualny, a w sztuce poszukiwał dokładnie tego, czego dziś szukają odbiorcy pop kultury – rozrywki. To jemu Norwid zarzucał, że hołduje nawykowi "czytań łatwych i pisań lekkomyślnych" i tłumaczył, że „Ojczyzna jest to wielki – zbiorowy - Obowiązek”. 

Jest to zarazem odpowiedź na Pańskie pytanie: Czy nie lepiej by było trochę mniej tożsamości, ciut mniej patriotyzmu, a więcej człowieczeństwa? Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by człowieczeństwo służyło narodowi i krajowi.  

 

Pisze Pan, że kochać można kraj raczej, niż naród. A ja twierdzę, że trudno jest to oddzielić, gdy krajem tym jest własna Ojczyzna. Wie Pan, ja kocham Italię. Nie waham się tak powiedzieć, bo moje uczucia do tego kraju są zbyt silne, by dało się je zamknąć w określeniu „lubię”. Lubię Francję czy Hiszpanię, na swój sposób lubię też Monaco, Węgry, Litwę czy Danię. 
Ale Italia to osobna historia; za dużo by mówić. A jednak, choć kocham ten kraj, to Włochów jedynie lubię i nie czuję się częścią ich społeczności, choć ich kraj to dla mnie niemal jak drugi dom. I na tym przykładzie najlepiej widoczna jest różnica między Ojczyzną a innym krajem, który się kocha. 

Ojczyzny nie da się oddzielić od narodu, bo to nie tylko ziemia, ale i (a może i przede wszystkim) tradycja, historia, kultura – to wszystko, co naród wytworzył przez wieki swojego istnienia. Brak tej więzi czy kwestionowanie tego dorobku, to ucieczka od własnej tożsamości. 

Społeczeństwo należy poddawać krytyce, jeśli na to zasługuje i należy je próbować zmieniać na miarę własnych możliwości. Taka zawsze była rola elit intelektualnych i artystycznych, które dziś zamieniły swoją tradycyjną powinność na blichtr życia salonowego. O to należy mieć do nich pretensję, a do społeczeństwa o to, że tak łatwo poddaje się manipulacjom. 

Ale naród będzie trwał, dopóki będzie trwać w społeczeństwie pamięć. 

To tylko myśliciele spod lewicowych sztandarów starają się przeciwstawić narodowi społeczeństwo obywatelskie wskazując na to, że więź narodowa może się łatwo przekształcić
w nacjonalizm. Ja tu żadnej sprzeczności nie dostrzegam. W społeczeństwie obywatelskim jest miejsce także na narodową tożsamość.Tak więc, Panie Michale, już chyba wyjaśniłam, że ludzie, wśród których żyję, nie mogą stanowić dla mnie jedynie „części krajobrazu" (nadal tylko rozmawiamy) :) 

Pyta mnie Pan także o PRL. Od czasu, gdy zaczęłam myśleć samodzielnie, nie mówiłam i nie pisałam o nim nigdy inaczej, jak właśnie PRL. Miałam pełną świadomość, że żyję na polskiej ziemi i jestem integralną częścią polskiego narodu, ale miałam też i tę świadomość, że to nie jest MOJA POLSKA. Ta moja była w sercu, tak samo jak była w sercach innych rodaków i tak samo, jak jest teraz. I czekała, by mogła zaistnieć także poza nim. Byłam więc „u siebie” i „nie u siebie” zarazem. Nie wiem jaki przykład byłby tu najlepszy. Może taki, że wywłaszczają Pana przemocą
z Pańskiego domu, ale nadal pozwalają w nim mieszkać, choć nie wolno już Panu malować ścian na ulubiony kolor, ani zmieniać mebli podług swojego gustu i potrzeb. Czy jest to nadal Pański dom, czy też nie? Wiem, że na pewno tęskniłby Pan za czasami, gdy dom był od początku do końca Pańską własnością. Jeśli by Pan pamiętał, to może próbowałby Pan odzyskać dawne status quo. Jeśli by Pan zapomniał, że może być inaczej, nie szukałby Pan rozwiązań wyjścia z tej sytuacji. Tak samo działa poczucie tożsamości narodowej, choć ta pamięć jest pamięcią zbiorową, a nie tylko indywidualną.

 A mnie znów przychodzi na myśl Norwid...  

 
Dalej - dalej - aż kiedyś stoczyć się przyjdzie do grobu

I czeluście zobaczym czarne, co czyha za drogą,

Które aby przesadzić, Ludzkość nie znajdzie sposobu,

Włócznią twego rumaka zeprzem jak starą ostrogą... 



I powleczem korowód, smęcąc ujęte snem grody,

W bramy bijąc urnami, gwizdając w szczerby toporów,

Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody,


Serca zmdlałe ocucą - pleśń z oczu zgarną narody... 

 

Czy nie jest to jasne odwołanie do zbiorowej świadomości, do pamięci historycznej? Czy nie zostało to powiedziane wyraźnie, że bez odwołania się do naszych narodowych ideałów, o które przychodziło walczyć własną krwią (Włócznią twego rumaka zeprzem jak starą ostrogą...), „Ludzkość nie znajdzie sposobu” na wydobycie się z otchłani zapomnienia i przyjdzie jej „stoczyć się do grobu”? Przecież generał Bem jest w tym wierszu uosobieniem bohaterstwa, realizacji wzniosłych ideałów i wielkiej historii, którą należy ocalić w naszej pamięci, bo to za jej przyczyną można „ocucić zmdlałe serca i zgarnąć pleśń z oczu”.
  

Panie Michale, 123 lata zaborów i pół wieku totalitarnego zniewolenia, to czas narodzin prawie
10 kolejnych pokoleń, przerwany jedynie okresem dwudziestolecia międzywojennego, gdy dane nam było odetchnąć wolnością. To wystarczająco dużo czasu, by zrujnować naród duchowo
i moralnie, by go obezwładnić przekonaniem, że jest bezsilny i że niczego nie może zmienić.
Jeśli mimo to nie pogrążyliśmy się w niebycie, to jedynie dlatego, że nie zagubiliśmy nigdy woli istnienia – właśnie jako naród, bo przecież po II wojnie światowej „swoje” państwo na mapie już mieliśmy.

Gdzie bylibyśmy dzisiaj, gdybyśmy o Wolnej i Najjaśniejszej nie mówili zawsze z wielkiej litery?

Wie Pan, czasem myślę, że naszym antenatom w jakimś sensie było łatwiej niż współczesnym znaleźć w sobie ten ogromny szacunek dla dokonań własnego narodu. Łatwiej, bo nie mieli nawet namiastki własnej państwowości. PRL niektórych zaślepił. Nie taka, jaką bym chciał, ale to moja Polska – uważali. A co mówić o tych, którzy nie „zasmakowali” nawet PRL? Dostali wolność bez najmniejszego starania. Nie rozumieją, że wolność jest jak miłość. Nie dostajemy jej raz na zawsze. Musimy ją pielęgnować i troszczyć się o nią, aby jej nie stracić. Bezmyślna wymiana naszych własnych wartości na cudze, bo te drugie wydają się nam wygodniejsze lub bardziej kolorowe, paradoksalnie, ogranicza naszą wolność, miast ją potęgować, a na szerszą skalę pozbawia nas poczucia przynależności do własnego narodu. Robimy wszystko, by się niczym nie różnić od innych, a gdy to osiągniemy, zaczynamy mówić z dumą, że jesteśmy Europejczykami lub kosmopolitami. Nie pamiętam już kto to kiedyś powiedział, ale to dobra ilustracja do tego procesu – „Śmiejecie się ze mnie, bo jestem inny, a ja śmieję się z was, bo jesteście wszyscy jednakowi”. 

George Byron pisał w „Giaurze” - „Walka o wolność, gdy raz się zaczyna spada z krwią ojca dziedzictwem na syna”. I to jest prawda. Dziś ważna część naszej walki o wolność to Pamięć. Wdzięczna Pamięć. A druga ważna część, to Prawda. A co my, jako społeczeństwo, robimy z naszą odzyskaną wolnością? Ksiądz Tischner zadawał to pytanie: „W dzisiejszym świecie nie wolność jest problemem. Wolność już jest. Pozostało pytanie: co zrobić z wolnością?”, a Jan Paweł II dopowiadał: „Wolności nie można tylko posiadać, nie można jej zużywać. Trzeba ją stale zdobywać i tworzyć przez prawdę”. 

W czasach wolności społeczeństwu jako całości zawsze milsza będzie myśl o konsumowaniu tej wolności, bez oglądania się na trudną przeszłość i bez zatroskania o przyszłość rozumianą szerzej, niźli tylko przyszłość indywidualna. I to nawet wtedy, gdy będą to robić w takt słów swojej ulubionej piosenki „Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest by brać, życie nie po to by bezczynnie stać, lecz aby żyć, siebie samego trzeba dać”. To jest właśnie rola elit intelektualnych, by podtrzymywać świadomość narodową. Mnie dziś ogarnia niepokój, gdy najlepiej słyszalne wśród ludzi młodych zdają się być te głosy, które podnoszą, ze „dosyć już grobów i krzyży”, bo trzeba żyć teraźniejszością. Nie rozumiem dlaczego nie można by tych dwóch aspektów życia połączyć. 

Może to zresztą specyficzny rys społeczeństwa na każdym etapie jego rozwoju? 

 

Norwid ubolewał:

 

 Syn — minie pismo, lecz ty spomnisz, wnuku,

Co znika dzisiaj (iż czytane pędem)
Za panowania Panteizmu-druku, 

Pod ołowianej litery urzędem — 

I jak zdarzało się na rzymskim bruku,

Mając pod stopy katakomb korytarz, 

Nad czołem słońce i jaw, ufny w błędzie, 

Tak znów odczyta on, co ty dziś czytasz, 

Ale on spomni mnie... bo mnie nie będzie!  


 

Może to tak już jakoś jest, że napomnienia współczesnych są słabo słyszalne i dopiero wnuki potrafią docenić ich wartość? Oby tylko nie było za późno.



Brak komentarzy: