niedziela, 27 września 2009

Powroty


Najbardziej lubię powroty do czasów dzieciństwa. Nie dlatego, abym ponownie chciała stać się dzieckiem. Co to, to nie. Lecz wracając w taki sposób, postrzegam ten dawny świat trochę inaczej niż wtedy i chyba właśnie dlatego jest taki piękny, że jest niepełny. To taki kolorowy pałac z bibułki, posklejany z pojedynczych fragmentów – wspomnienia jakiegoś obrazu, jakiejś sytuacji, pojedynczych smaków czy zapachów. Dmuchnąć nieostrożnie... i natychmiast się rozleci. Czytając w dzieciństwie książki - oczywiście jak wszyscy – osadzałam ich treść w znanych sobie realiach i owijałam je w fantazję. Dziś to cudowne wspomnienia, bo już nie do końca wiem, co w tych zachowanych w pamięci „bibułkowych pałacach” było prawdziwe, a co jedynie „wyobrażone”.
Smutny Książę z Królestwa Baśni zawsze już będzie mi się kojarzył ze świątecznym zapachem pierników i smakiem przypraw korzennych i miodu.
Wyobrażam sobie ten smak, ale... chyba jednak go kiedyś wymyśliłam, bo nigdy nie udało mi się trafić na tak złociste, tak pachnące i tak miodowe pierniczki. Szukam ich jednak przez całe życie. I każda kolejna paczuszka, to wciąż jeszcze nie to... Smaczne, ale jedynie wzmagają tęsknotę za tym dziecięcym wyobrażeniem. Dziś słuchałam starych piosenek i widziałam siebie w postaci niewielkiego kajtka pomagającego mojej mamie w sprzątaniu. Skąd to skojarzenie? Bo mama zawsze włączała przy sprzątaniu te stare czarne płyty i śpiewała. Zawsze śpiewała sprzątając. A ja razem z nią. Dziś ja również zawsze śpiewam, gdy sprzątam. Jest nawet jeszcze gorzej, bo próbuję także tańczyć. 
Ze ścierką, ze szczotką... no, po prostu nogi mi same podrygują. Mniejsza o zabawny widok, ale zdarza mi się narobić przy tym szkód, gdy zapomnę na chwilę, że kij od szczotki zdecydowanie nie jest księciem z bajki o śpiącej królewnie... „znam ze snu usta twoje i oczy twoje znam...tra la la...”... i bach! już leży coś na podłodze – dobrze jeśli nie tłukliwe.
Że tańczę przy prasowaniu, to już coś w rodzaju zboczenia – tym bardziej, że nie mija, mimo bardzo skutecznego zrzucenia na podłogę czwartego już czy piątego żelazka.
Żelazko w moim domu to zdecydowanie bardzo deficytowy towar :)
No, ostatnio może trochę – jak to napisać? – „wystateczniałam” (?) Stało się to po moim tańcu z frytkownicą, którą w takim pląsie usiłowałam umieścić wysoko na kredensie kuchennym i oczywiście spadła mi na przy tym na podłogę. Rodzina... chyba mam naprawdę bardzo wyrozumiałą rodzinę. Nic ich już nie dziwi. Po tej frytkownicy Panna C. tylko spytała: tańczyłaś czy to tak jakoś całkiem normalnie spadło?


Ten tekst napisałam jakieś trzy lata temu. Dziś znalazłam go w komputerze i uświadomiłam sobie, że od tamtego czasu wiele się zmieniło. Można powiedzieć, że stan zdrowia zmusił mnie do całkowitego „wystatecznienia”. Jeśli tańczę przy prasowaniu, to już tylko w myślach. Może to i dobrze, bo od tych kilku lat ciągle służy mi to samo żelazko. Ale do wrażeń z dzieciństwa wracam może nawet częściej niż kiedyś. 
Coraz wyraźniej też przypominają mi się dawno zapomniane smaki, zapachy i pojedyncze obrazki z przeszłości. I nadal poszukuję idealnego smaku pierniczków... nawet nie wiedząc czy naprawdę chciałabym go wreszcie odnaleźć.


Brak komentarzy: