niedziela, 28 listopada 2010

Na tle


Coś nam się chyba bardzo ostatnio rzeczywistość zrelatywizowała. Jeśli próbuję kogoś lub coś poddać krytyce, zwracając na przykład uwagę, że tekst dobry, ale wszak czytałam już lepsze, albo że ktoś mógłby wypowiadać się w sposób nieco bardziej przemyślany, słyszę natychmiast: - No co ty! Przecież na tle tych wszystkich innych tekstów... Albo – Na tle swoich kolegów to on i tak wypada doskonale.

Zatem, by zachować niezmącony dobry humor, porównujmy nieustannie. Niech tło stanie się dla nas nieodzownym elementem postrzegania rzeczywistości. Ba! Skupmy się głównie na nim. Szczególnie na tym najmniej udanym. Nasi starsi bracia w wierze wiedzieli to już zresztą od dawna, czego przykładem jest mądry rabin, który skarżącemu się na ciasnotę własnego mieszkania Żydowi poradził kupno kozy. Rada była słuszna, bo tłok bez kozy na tle tłoku z kozą nagle wydał się całkiem znośny. My sami wiemy doskonale, że aby mężczyzna był atrakcyjny wystarczy, że postawi się go na tle diabła.

Zamiast więc kręcić nosem na to, że nie lubimy krupniku, przypomnijmy sobie, że na tle takiej czerniny krupnik wypada całkiem znośnie. Mortadela na tle pedigree pal przypomina nawet wędlinę, a niejaki Błaszczak, porównany dajmy na to z posłem Suskim, wypada niemal rozumnie. Jeśli więc coś nam się wyraźnie nie podoba, to najpewniej wina leży po stronie źle dobranego tła.

Może więc warto postarać się o jakieś tło przenośne, które zawsze można by mieć przy sobie. Ot – choćby takie, jak to na obrazku. Na tle takiego tła świat od razu powinien nam się wydać znośniejszy.

sobota, 27 listopada 2010

Zimowo


Od zawsze wydawało mi się, że nie lubię zimy. Gdyby ktoś mnie spytał, jak wyobrażam sobie mój prywatny raj, to na pewno odmalowałabym mu zielone palmy, turkusowy szumiący ocean, trochę białych skał i słońce, słońce, słońce. Mnie wystarczyłby hamak zawieszony w półcieniu, leciutki wietrzyk, zimny napój z kostkami lodu w wielkiej szklance i olbrzymi kosz wszelkich możliwych owoców. A jeśli to marzenie okazałoby się zbyt wygórowane, to w zasadzie wystarczyłby mi także las i jezioro.
I dużo trawy do siedzenia, poprzetykanej gdzieniegdzie stokrotkami dla ozdoby i poziomkami dla smaku.

Zima kojarzyła mi się jedynie z okresem, który trzeba przetrwać, zaciskając mocno zęby, by nie dać się przenikliwemu zimnu i zamykając mocno oczy, by nie widzieć codziennie tej kilkunastogodzinnej ciemności, a móc sobie wyobrazić słońce, motyle i zieleń. Zima była tym, co należało przeżyć, by w nagrodę znów móc cieszyć się wiosną, zachłystywać latem i smakować jesień.

I tak było co roku.... aż do pierwszego śniegu, który budził we mnie najlepsze wspomnienia i przenosił w czasy dzieciństwa, przywołując pamięć zapachu pieczonych pierników, świeżego igliwia i wypastowanych podłóg. Śnieg skrzył się i skrzypiał pod stopami, a w świetle latarni kołowały olbrzymie, białe płatki zupełnie tak samo, jak wiele lat temu. Ożywały w pamięci wyraziste postaci tych, którzy już dawno odeszli – Babuni i Dziadunia. Widziałam też siebie samą, siedzącą na puszystym dywanie i z niepokojem czekającą na Świętego Mikołaja. Było tak dobrze, tak ciepło, tak bezpiecznie i była miłość wokół.

Całe lata później na dywanie siedziały moje córeczki – dwa jasnowłose i szarookie stworzenia z ufnością czekające na wizytę Świętego Mikołaja i męczące mnie, by ułożyć wierszyk na jego cześć. No dobra. Ułożymy go razem. I wierszyk powstał.
Dziś ma już dwadzieścia lat.

W górze pierwsza gwiazdka świeci
jak lodu kryształki.
Przy choince siedzą dzieci
nucąc pastorałki.


Pada biały śnieg na drzewa,
szron okrył stodoły
- tu gromadka dzieci śpiewa
przy drzewku wesołym.


Świeczka małym oczkiem mruga:
Mamo! Dzieci wołaj!
Tam na niebie szara smuga
- to przybył Mikołaj.


Renifery ciągną sanie,
przytupują nóżką,
a Mikołaj wielki worek
taszczy wąską dróżką.

Zdejmij czapkę, usiądź z nami,
ogrzej się troszeczkę.
Obdarzeni prezentami
zanucim piosneczkę.


Renifery szarpią sanie,
dzwonią dzwoneczkami.
- Muszę też do innych dzieci
zdążyć z prezentami.


Już go nie ma. Świeczka mruga.
Patrzymy na siebie.
Tylko mała, szara smuga
została na niebie.


I znów w pobliżu była miłość. Tym razem moja własna. Uważna i czuwająca by nic złego nikomu się nie stało i by dom rodzinny na zawsze zapadł w dziecięcą pamięć. Jak ten mój dawny.

Ale była też inna miłość i ktoś, kto pojawił się właśnie zimą. Dziś myślę, że to najbardziej odpowiednia pora na miłość, bo kiedy bardziej potrzebuje się ciepła drugiej ludzkiej dłoni, niż w środku zimy?

Czas jest nieubłagany. Wszystko, co jest naszą teraźniejszością, zamienia we wspomnienia, choćbyśmy nie wiadomo jak mocno pragnęli, by ta teraźniejszość została z nami na zawsze.
Mam taki jeden wymarzony prezent, którego nigdy nie przyniósł mi żaden Święty Mikołaj.
Widocznie żaden nie wierzył, że aż tak bardzo może mi na nim zależeć. A dziś pragnę go bardziej niż kiedykolwiek przedtem. To szklana kula z zatopiona w środku niewielką wioską z cichym kościółkiem, sypiąca śniegiem, gdy się nią potrząśnie. Dziś na widok pierwszego śniegu marzę by wraz z moimi wspomnieniami znaleźć się w środku tej szklanej kuli, bo może tam potrafiłabym jeszcze tchnąć w nie życie...

Człowieku


Ten mail przyszedł do mnie kilka lat temu. Nie pamiętam już ani kiedy, ani też od kogo. Dziś znalazłam go zachowanego gdzieś
w zakamarkach komputera...



Kochany człowieku !
Obiecaj mi, że nie pozwolisz, by świat zabił w Tobie marzenia. Proszę obiecaj ...
Spotkasz ludzi, którzy wyśmieją Cię, zadrwią z każdej Twojej myśli, będą Ci mówić, że jesteś głupi, że dla Takich jak Ty nie ma miejsca. Nie wierz im. Oni w głębi duszy nadal marzą, tylko tak bardzo się boją. Ty trzymaj się swoich chmur, nie bój się. Marzenia spełnią się.
Obiecaj mi, że będziesz wytrwały. Wiem, że będzie Ci ciężko, wiele razy upadniesz, niekiedy nawet bardzo boleśnie. Trzeba będzie czasu, by rany się zagoiły, ale zobaczysz - zagoją się.
Pewnego dnia życie zburzy Twe plany, zawali się coś, co tak długo budowałeś.
Wydawać Ci się będzie, że to koniec, że nie dasz rady. Siedź wtedy i płacz, ale potem podnieś głowę i wstań. Zobaczysz, że to jeszcze nie koniec.
Zaczniesz od nowa.
Obiecaj mi, że będziesz szukać. Bo przyjdzie taki dzień, kiedy będziesz czuł się najsamotniejszym człowiekiem na ziemi, gdy nikt nie zrozumie. I zgasną wszystkie światła, stanie się noc. Popatrz wtedy w niebo, przeczekaj tę noc, patrząc na gwiazdy.
A potem wyjdź na ulicę i poszukaj. Zawsze jest ktoś, komu trzeba pomóc, kogo tylko Ty możesz odszukać, bo wiesz co to prawdziwa samotność.
Obiecaj, że nigdy nie będziesz egoistą. I gdy pewnego ranka obudzisz się, a jedynym Twoim pragnieniem będzie, by nie wstać, leż, ile chcesz, ale o dwunastej wstań, by podlać kwiaty, bo bez Ciebie zginą.
Obiecaj mi, że zawsze będziesz kochać. A gdy przyjdzie taki dzień, kiedy świat się zawali, bo ktoś odejdzie z Twego życia, pozwól mu odejść. Bez płaczu, bez niepotrzebnych słów. Spokojnie. Dopij kawę i oddaj swój czas komuś, dla kogo było Ci do tej pory szkoda. Pozwól, by inni ludzie zaznali Twej miłości.
Obiecaj mi, że zawsze będziesz sobą. A będą Cię chcieli zmieniać w imię miłości, przyjaźni, rozsądku... Nie pozwól. Wiesz przecież ... że Twoje serce wie, jak naprawdę żyć.
Obiecaj sobie to wszystko i idź. Żyj !

sobota, 13 listopada 2010

Agresywna tolerancja


Ogłuszający gwizd skutecznie zagłuszał hasła wykrzykiwane przez narodowców: "Bóg, honor i ojczyzna", "Wolna Polska niepodległa" i "Wielka Polska narodowa"- tak pisała z dumą Gazeta Wyborcza 11 listopada wieczorem. Jak bardzo trzeba być bezrefleksyjnym i pozbawionym poczucia narodowej tożsamości, jak bardzo trzeba być oderwanym od swojej Ojczyzny i swoich korzeni, by móc napisać coś takiego?

Gazeta Wyborcza w osobie Seweryna Blumsztajna nie po raz pierwszy już, ale tym razem nad wyraz skutecznie, pokazała czym tak naprawdę jest mowa nienawiści i do czego potrafi ona doprowadzić. Nie po raz pierwszy, bo Blumsztajn pisał już dokładnie rok temu: „Na ulicach Warszawy, po raz kolejny, odbywa się praktyczna dyskusja o kształcie polskiego patriotyzmu. Pod pomnik Romana Dmowskiego maszeruje ONR - młodzi ludzie bez żenady odwołujący się do tradycji polskiego faszyzmu. Przeciwko nim protestuje lewicowa młodzież, też przywołująca hasła z lat 30., ale zupełnie inne: "Faszyzm nie przejdzie" czy "No pasaran". [...]Grupka młodzieży ścigająca się z policją, żeby zablokować faszystowski pochód, to byli najważniejsi bohaterowie naszego narodowego święta. Wielu z nich uważa się za anarchistów i nie wierzy w jakiekolwiek państwo, wielu zrażonych nieustanną bogoojczyźnianą celebrą nie uważa się za patriotów. Chcą być obywatelami świata.
To oni jednak uratowali polski honor w dniu narodowego święta. Jedyni, którzy odważyli się splunąć w najgorszą z polskich twarzy”.
To swoje wyznanie Blumsztajn zatytułował: ”Moi narodowi bohaterowie”. Narodowi??? Przecież Naród to podobno pojęcie, które powinno zniknąć z współczesnego słownika. Że przesadzam? Ależ skądże. Przypominam sobie jedynie wypowiedź jednego z tegorocznych młodych „bohaterów narodowych”, który wyjaśnił dziennikarce, że w dzisiejszych czasach „takie pseudowartości jak naród nie mają prawa bytu”.

Młodzi, wykształceni, z wielkiego miasta, zachęceni przez redaktora Blumsztajna i GW, łamali prawo, okazując w ten sposób swoją postępowość i umiłowanie tolerancji oraz zrozumienie zasad obowiązujących w demokratycznym państwie. Wielu z nich robiło to z twarzami ukrytymi w kominiarkach. Podobnie zamaskowani obrońcy tolerancji wkroczyli do pociągu relacji Bydgoszcz-Białystok przed stacją w Sochaczewie, gdzie skatowali przy pomocy młotków i pałek drewnianych trzech mężczyzn z ONR udających się na manifestację do Warszawy.

Po zakończeniu marszu i kontrdemonstracji rzecznik komendanta stołecznej policji Maciej Karczyński powiedział, że demonstracje zabezpieczało kilkuset policjantów. - Zatrzymaliśmy 33 osoby, te najbardziej agresywne, które zaatakowały bądź policjantów, bądź inne osoby. Poleciały w naszą stronę m.in. kamienie.

Wśród zatrzymanych znalazł się działacz gejowski – Robert Biedroń, co wzbudza niejakie zdumienie i każe przytaknąć spostrzeżeniu wyrażonemu przez Pawła Kukiza: „... środowiska lewackie, gejowskie i anarchistyczne postanowiły zrobić kontrmanifestację, chociaż nie przypominam sobie, żeby o niepodległość Polski walczył jakiś pułk pod tęczowym sztandarem”.

Seweryn Blumsztajn, publikując swoje tegoroczne wezwanie w GW, powinien wiedzieć,
że prowokuje eskalację zachowań agresywnych i przemocy: „Twoim zadaniem jest dotrzeć
na trasę przemarszu ONR i Młodzieży Wszechpolskiej i wygwizdać ich. Możesz iść chodnikiem, gwiżdżąc na narodowców, lub dołączyć się do blokujących trasę marszu.
To ostatnie jest zakazane, więc narażasz się na siłową interwencję policji.
Po pierwsze, będzie zimno, a nawet może padać deszcz - ubierz się ciepło.
Po drugie, policja ma gdzieś twoje prawo do gwizdania na chodniku. Jej zadaniem jest przepędzić jak najszybciej i bez awantur narodowców na plac Na Rozdrożu. Nie będą sprawdzali, czy narodowcy heilują i co skandują, raczej będą próbowali nie dopuścić
cię na trasę przemarszu.
Po trzecie, jeśli nie uda ci się przedrzeć w pobliże maszerujących, pamiętaj: oni muszą dotrzeć pod pomnik swojego patrona Romana Dmowskiego na placu Na Rozdrożu.
Czekaj na nich tam.
I nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze. Masz przecież prawo do obywatelskiego gwizdu.
Czekamy na ciebie z gwizdkami na rogu Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia oraz pod kościołem św. Anny.
Reszta należy do ciebie.”


Czy Gazeta Wyborcza i naczelny redaktor jej wersji Stołecznej odpowie za podżeganie do przemocy? Pytanie retoryczne.

Jednym z najobrzydliwszych incydentów było wystawienie w kontrmanifestacji ludzi przebranych w obozowe pasiaki. Czy dowiemy się czyj to pomysł?

Zwykle kończę notki jakąś pointą. Dziś mojej własnej nie będzie. Wyręczę się Pawłem Kukizem, bo nie potrafiłabym tego powiedzieć lepiej.


„Mam poglądy prawicowe i ten marsz był dla mnie swoistego rodzaju odtrutką na bezideowość i skundlenie obyczajów, jakie widzę w SLD i, niestety, w mojej - kiedyś - Platformie Obywatelskiej, która coraz bardziej mentalnie do SLD się upodabnia.

Wolę prawicę, nawet jeśli jest czasem śmieszna (bo takie było kwestionowanie ewolucji) niż totalną i bezrefleksyjną bezideowość lewicy. Nikomu z tych chłopców, którzy szli we wczorajszym marszu, nie przyszłoby do głowy, żeby wywracać krzyże na cmentarzach albo niszczyć pomnik przy Pawiaku. Ba, nie wpadliby na pewno, żeby gwizdem i zadymami okazywać pogardę celebrującym Święto Niepodległości własnego kraju. Zwłaszcza tak ciężko historycznie doświadczonego”.