niedziela, 27 września 2009

Są takie miejsca... czyli raz jeszcze o powrotach

Są takie miejsca, które na zawsze zostają człowiekowi w pamięci.
Miejsca niespodziewane. Bo dlaczego akurat właśnie te, a nie inne?
Często są całkiem zwyczajne. Wydaje się, nie mają w sobie nic, co warto byłoby zapamiętać. Czasem jednak wystarczy, że zagubiony promień słońca rozbłyśnie na jakimś detalu, wydobywając go z mroku i nagle takie najzwyczajniejsze miejsce zupełnie się zmienia. Zaczyna pulsować dziwną magią. Czasem czyjś uśmiech powoduje, że zwyczajne miejsce nagle staje się miejscem bardzo ważnym. Czasem powodują to jakieś słowa, które równie dobrze można by usłyszeć całkiem gdzie indziej.
Zupełnie jakby w świecie najważniejsze były szczegóły, najmniejsze drobiazgi.
Może zresztą tak właśnie jest... 

Czasem wracam do takich miejsc i szukam tego czaru, który niegdyś nagle w nich odkryłam.
To dziwne, ale takie wrażenie bardzo trudno jest przywołać i poczuć po raz drugi.
To trochę tak, jak z szukaniem w świecie swoich dziecięcych śladów i dziecięcych fascynacji, które – odnalezione – rozczarowują, wydają się jakieś mniejsze niż niegdyś albo mniej kolorowe.
Pamiętam miejsce na skraju parku, tuż przy domu mojej babci. Jako dziecko biegałam tam niemal codziennie, bo było tam jakieś przedziwne gruzowisko, w którym wygrzebywałam różne kamyczki. Do dziś pamiętam ich szarą, w różnych odcieniach, barwę – gładką, albo kropkowaną jaśniejszymi plamkami, poprzecinaną różowymi i czarnymi żyłkami, albo nakrapianą połyskliwymi, srebrnymi i złotymi cętkami. Wracałam z kieszeniami wypchanymi tymi skarbami do granic możliwości. Skarbami, bo w tych kamyczkach widziałam ślady komnat należących do jakiegoś wspaniałego zamku. Babcia kazała mi te skarby zostawiać przed domem, by kamienie „nie przyniosły nieszczęścia domownikom”. Dziś wiem, że najpewniej jakiś zakład kamieniarski uznał skraj miejskiego parku, tuż pod resztkami dawnych obronnych murów, za świetne, dzikie wysypisko zbędnych odpadków. Gruz uprzątnięto już całe lata temu, a mnie do dziś szkoda tego „zburzonego pałacu” i tego miejsca, które straciło całą swoją czarodziejskość. 


W swoim życiu odwiedziłam kilka miejsc, które pamiętałam z dzieciństwa. Moim zdumionym oczom, zamiast wielkich budowli ukazywały się małe domki, zamiast szmaragdowego, tajemniczego jeziora, jakie zapamiętałam – niewielki staw porośnięty rzęsą, zamiast wielkiego, kolorowego okna, w którym prześwitujące słońce zapalało niesamowite barwy – nieduży, zakurzony witrażyk. Po jednych rzeczach nie zostało żadnego śladu, w ich miejsce pojawiały się nowe, które zaburzały ład zapamiętany tak dobrze i niszczyły bezpowrotnie harmonię i magię tych miejsc.
Pisałam tu niegdyś o „swojej” dzikiej jabłonce i świecie oglądanym zza jej liści. Napisałam wtedy: „Swoją dziką jabłonkę postanowiłam odwiedzić dopiero kilka lat później. Po raz pierwszy miałam ją zobaczyć zimą. Ciekawa byłam, jak też wygląda taka przysypana śniegiem. 
Nie było jej na znajomym podwórku. 
Nie chcę tam już więcej wracać. 
Chcę myśleć, że latem tam wciąż jest – taka sama jak dawniej – niezbyt wysoka i krzywa. Taka w sam raz na kilka zadrapań i siniaków”.



Lepiej nie szukać. Lepiej nie porównywać. Niech te rzeczy i miejsca zostaną w pamięci takimi, jakimi kiedyś je widzieliśmy. Są zbyt piękne, by mogły się tak po prostu powtarzać, kiedy tylko się tego zapragnie. Wiemy to, a jednak uparcie próbujemy wracać...


Czemu wracam na tę ulicę?
Co mnie tutaj ciągnie?
Babci Anny wino porzeczkowe
dawno już zwietrzało
i mało dziś klarowne
Zegarmistrz Tymoteusz
przeniósł się o dwie ulice dalej
bo bzy - gdy szalały -
przeszkadzały mu
w naprawie zegarków
Nawet ciotka Wiesia

która mogłaby być
patronką ulicy Ogrodowej
w świat ruszyła
gdyż przyśnił się jej
mężczyzna
w czapce kolejowej

Czemu więc wracam na tę ulicę?
Co mnie tutaj ciągnie?
Może ten pokój z balkonem
i zielonym oknem?
Może skusiły mnie dziś

wszystkie kwiaty ulicy Ogrodowej
które na balkon przychodziły
na wiosenną spowiedź


/Adam Ziemianin/

Brak komentarzy: