czwartek, 15 listopada 2007

Wspomnienie


Proszę państwa, to jest Jan Kaczmarek. Prosimy nie regulować odbiorników, on naprawdę tak wygląda
- w taki sposób Zenon Laskowik zapowiedział jego występ w opolskim Kabaretonie w 1980 roku.
Nie obraził się. Sam potem wielokrotnie przytaczał te słowa.
Był jednym z tych ludzi, którzy potrafią się śmiać nie tylko z innych, ale i z samych siebie.
Fragment z napisanego przez niego, własnego życiorysu:

Urodziłem się 6-go czerwca 1945 roku, w pierwszą rocznicę D-day,to znaczy lądowania Aliantów w Normandii, w miejscowości Lwówek Wielkopolski, na Kresach Zachodnich II Rzeczypospolitej. Moje rodzinne miasteczko, jedno z najmniejszych w Wielkopolsce, leżące przy szlaku E4 - międzynarodowym szlaku komunikacyjnym Wschód-Zachód, łączącym Lizbonę, Madryt, Paryż, Berlin i Warszawę z Moskwą... W 1945 roku Lwówek nie miał jeszcze obwodnicy. Tak więc międzynarodowy ruch przebiegał przez centrum Lwówka, to znaczy przez Rynek, na którym stał i stoi do dziś murowany zegar, pokazujący upływ czasu na cztery strony świata. Kobiety Lwóweckie od niepamiętnych czasów spędzały większą część dnia w oknach swoich domów, leżąc na pięknie wyszywanych poduszkach i obserwując ruch europejski.

W 1807 roku ulicami Lwówka Wielkopolskiego przewalały się idące na I-szą wojnę polską wojska napoleońskie. Dziedzic leżącej pod Lwówkiem wioski Posadowo, Ordynat Melchior hrabia - Korzbok Łącki, jak głosi do dziś epitafium na ścianie kościoła parafialnego we Lwówku pod wezwaniem Wniebowstąpienia Pańskiego głosi, że "Melchior hrabia Korzbok Łącki, pułkownik Pułku ułanów, który własnym sumptem ufundował", wniósł swój udział do walk o przyszłe Wielkie Księstwo Poznańskie. W czerwcu 1945 roku przez Lwówek przewalały się dwie armie radzieckie. Pierwsza wracała z Berlina, po zdobyciu kończącego II wojnę światową berlińskiego Reichstagu. Druga, w kierunku przeciwnym, rok po zakończeniu II wojny światowej szła ciągle siłą inercji "na Bierlin".

O fakcie urodzin syna, ojciec mój powiadomił miejski magistrat, gdzie ciągle jeszcze urzędował "russkij kammandir goroda Lwówek". Ojciec otrzymał wypisany po rosyjsku, na niemieckim druczku, akt moich urodzin. Dostał też zwyczajowo na chrzciny wiaderko wódki i miskę masła.

W Lwówku Wielkopolskim spędziłem całe dzieciństwo i młodość. Tu zdobyłem wykształcenie podstawowe. Miasteczko Lwówek nie miało żadnej szkoły średniej. W ogólniaku, w odległych o 8 kilometrów od Lwówka Pniewach, uzyskałem wykształcenie średnie i w 1963 roku zdałem maturę.

Na świadectwie maturalnym miałem same piątki, z wyjątkiem języka niemieckiego, z którego miałem czwórkę. Wykładowca języka niemieckiego, dyrektor pniewskiego ogólniaka niejaki Pietz, tak mnie uspokajał: "Naa Herr Katschmarek! Aus Deutsch, z języka niemieckiego piątkę u mnie to mógłby mieć Goethe und może ewenturlichHeine aber Schiller!"

Reszta - na oficjalnej stronie Jana Kaczmarka:
http://daleko.janukowicz.net/ds/janek/default.php?article=jkmain


Z jego niezliczonych tekstów, chciałabym przypomnieć dwa.
Oba - stety/niestety - bardzo polskie...

Polskie strzechy

Polskie strzechy pochylone
Kryte słomą z naszych pól.
Zamyślone, zadziwione,
Stoją tutaj, właśnie tu.
O czym myślą nasze strzechy,
Gdy je smaga deszcz i wiatr
Od Bałtyku morskiej fali,
Aż po śnieżne szczyty Tatr.

Nie angielskie, nie kreolskie,
Ale nasze, nasze polskie,
Nie austriackie, nie jakieś inne,
Ale rodzinne ! Ale rodzinne !

Choćbyś przeszedł świat szeroki,
To powrócisz taki pech,
Wrócisz tu gdzie nad potokiem
Drzemie rząd rodzinnych strzech,
Przywitają cię jak brata,
Żal ukoją ciszą swą,
Tu rodzinna twoja chata,
Tutaj twój rodzinny dom.

Nie angielskie, nie kreolskie,
Ale nasze, nasze polskie,
Nie austriackie, nie jakieś inne,
Ale rodzinne ! Ale rodzinne !

Na tym piasku mazowieckim,
Wśród tych lasów, łąk i pól,
Gdzie biegałeś będąc dzieckiem,
Dzieląc radość poprzez ból,
Stoją strzechy takie swojskie,
Takich drugich nie zna świat,
Nie zna matka, nie zna ciotka,
Ani wujek, ani brat.

Nie angielskie, nie kreolskie,
Ale nasze, nasze polskie,
Nie austriackie, nie jakieś inne,
Ale rodzinne ! Ale rodzinne !



Litania "Ile jeszcze?"

Ile jeszcze będzie nowych Rzeczypospolitych
wyniesionych z pęt niewoli na wolności szczyty ?
Ile razy zmowa zmiecie nas rusko-teutońska
wymazując z mapy świata dumne słowo Polska ?
Ile jeszcze będzie krwawych powstań narodowych
i tych z głową ale również tych całkiem bez głowy ?
Ile groźnych fal represji i pacyfikacji
i samobójstw rozpaczliwych hen na emigracji ?
Ile razy na obczyźnie będą armie polskie
czekające, żeby z ziemi obcej iść do polskiej ?
Ilu wodzów fantastycznych i wielkich herosów?
Ile jeszcze zarzynanych bezkarnie etosów ?
Ile jeszcze zmarnowanych bez sensu okazji ?
Ile chamstwa i prostactwa rodem z dzikiej Azji ?
Ile wściekłej nienawiści, pychy i głupoty ?
Ile przez wyborczą urnę przepchanej miernoty ?
Ile nowych gabinetów jeszcze się przekręci
z racji nieprawdopodobnej ich niekompetencji?
Ilu głupców się wywyższy nad autorytety ?
Ilu się złodziei schowa za immunitety ?
Tę litanię wciąż będziemy śpiewać gromkim głosem,
a w niedoli cicho mruczeć sobie ją pod nosem,
bo to polska jest litania i to jedno wiemy,
że niestety nie ma końca, póki my żyjemy !


Nie powiem "żegnaj, panie Janku".
Powiem... do zobaczenia :)


Brak komentarzy: