sobota, 15 stycznia 2011

Polski samolot w Smoleńsku nie lądował.

Miało już nie być nowych postów, ale jest coś, co mnie męczy, a nie udzielam się na żadnych forach, by móc o tym porozmawiac. Może chocby tylko wyartykułowane, nazwane, uczyni mój niepokój znośniejszym.



Kapitan Arkadiusz Protasiuk nie chciał lądować "za wszelką cenę" - choc tak właśnie twierdzi MAK. Chciał odejść na drugi krąg nad lotniskiem. Jak wynika z uwag polskiej komisji do rosyjskiego raportu, nie zdążył jednak wykonać tego manewru.
Słowo: „odchodzimy” padało już w stenogramach przedstawionych przez Rosjan 1 czerwca 2010 r., jednak wypowiadał je tam drugi pilot, na14 sekund przed katastrofą, gdy samolot zszedł już poniżej 80 m od ziemi (ale w stosunku do pasa startowego był jeszcze niżej, bo leciał nad jarem o głębokości ok. 60 m).
Dziś jednak już wiemy, że eksperci fonoskopii z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki KGP odczytali w grudniu tę samą komendę wypowiedzianą już wcześniej przez kapitana Protasiuka. W uwagach do raportu MAK czytamy: "Zgodnie z zapisem CRV [Cockpit Voice Recorder], odczytanym przez stronę polską, dowódca załogi zgłosił, po minięciu wysokości 100 metrów, że odchodzi na drugi krąg. Drugi pilot to potwierdził". A zatem owe „odchodzimy” drugiego pilota było potwierdzeniem dla wykonania manewru.

Komisja badania wypadków lotniczych jednocześnie zastrzega: "brak jest jednak (...) zdecydowanej komendy inicjującej ten proces" (przerwania zniżania).
Nie oznacza to, że kapitan nie wykonywał tego manewru, na co mogą wskazywać kolejne opinie przedstawione przez komisję:
- "załoga rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg"; - "załoga próbowała - nieskutecznie - przerwać podejście"; - "była to realizacja spóźnionej procedury odejścia na drugi krąg" (w ostatnim przypadku chodzi o "zerwanie" autopilota).
Natomiast MAK w raporcie napisał jednoznacznie, że "decyzji dowódcy statku powietrznego o odejściu na drugi krąg nie było".

I teraz pojawia się kilka bardzo poważnych wątpliwości. Uwaga, że decyzję „odchodzimy” zarejestrowano na wysokości 100 metrów, jest niezwykle istotna. Jest to bowiem tzw. „wysokość decyzji”, czyli wysokość, na której zgodnie z przepisami pilot miał zdecydować, czy ląduje, czy odchodzi na drugi krąg. Wcześniej kierownik lotów z wieży w Smoleńsku wydał komendę pozwalającą zejść samolotowi na tę właśnie wysokość. Jednocześnie decyzja ta zapadła na 2400 m od progu pasa. Było to na 22 sekundy przed katastrofą. TAWS po raz pierwszy zaalarmował komendą „pull up” („w górę”) o półtorej sekundy później.
Mimo iż, Polska proponowała MAK przed publikacją raportu swoją ekspertyzę, komisja jej nie wykorzystała. W raporcie napisano, że "decyzji dowódcy statku powietrznego o odejściu na drugi krąg nie było". Według raportu MAK pilot "zerwał" wolantem autopilota i automat ciągu dopiero "w momencie pierwszego zderzenia z przeszkodą". Polska strona natomiast pisze, że autopilot i automat ciągu wyłączone zostały sekundę wcześniej. I że nie było to "instynktowne działanie załogi" ani reakcja na przeszkodę (drzewa), której nie widzieli.

Do tej pory nie udało się ustalić dlaczego mimo, że kapitan Protasiuk podjął na czas decyzję o odejściu na drugi krąg, samolot uderzył w ziemię. Jest to tym dziwniejsze, że w polskich uwagach czytamy również, iż "nieudaną procedurę odejścia na drugi krąg" potwierdzają "zarejestrowane ruchy wolantu". Tak więc próbowano wykonać manewr odejścia, ale coś temu przeszkodziło.
Dlaczego manewr się nie udał? Tego nie wiadomo. Jeśli przyczyna leży w samym oprzyrządowaniu samolotu (uszkodzonego przypadkiem lub celowo), to najpewniej prawdy nigdy nie poznamy. Nie po to samolot został przez Rosjan pocięty na kawałki, by chronić ewentualne dowody. Rzecz charakterystyczna, że strona rosyjska od początku próbowała obciążyć cała wina polskich pilotów. Pamiętam, że już w pierwszym swoim wystąpieniu Anodina podkreślała zbyt pobieżne ich wyszkolenie i zbyt małą ilość wylatanych godzin.

Ja jestem wychowana w PRL-u i mam we krwi, że czym bardziej oficjel sowiecki lansuje jakąś tezę, tym bardziej nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistością. I ta moja wyćwiczona nieufność zawsze po jakimś czasie okazywała się być jedyną słuszną postawą.
Tak więc już wtedy uderzyła mnie ta powtarzana z niezwykłym naciskiem teza.
Dziś jeszcze bardziej nie daje mi to spokoju. Mam nieodparte wrażenie, że kluczem do wytłumaczenia tej zagadki – dlaczego podjęty w porę manewr odejścia się nie powiódł, jest owa wysokość 100 metrów. Męczy mnie to tym bardziej w kontekście słów wypowiedzianych przez obecnego na wieży zwierzchnika kontrolera lotów - płk Nikołaj Krasnokutskiego: „Doprowadzamy do 100 m, 100 m i koniec rozmowy".
DLACZEGO? Co miało się stać na tych 100 metrach?
Dlaczego trzeba było ściągnąć polski samolot na tę wysokość i co ona miała spowodować?
Dlaczego kontroler Plusnin celowo zaniżał wysokość, jakby chciał, by tutka odleciała ZANIM jeszcze osiągnie ten pułap 100m? Co dokładnie chciał przekazać Paweł Plusnin,
gdy powiedział dziennikarzom tvn, że „zrobił wszystko, żeby do tego nie dopuścić”.
I jakie informacje kryje meldunek Nikołaja Krasnokutskiego do nieznanego rosyjskiego generała: "Towarzyszu generale, do trawersu podchodzi. Wszystko włączone, i reflektory na dzień, wszystko włączone"?


Już po opublikowaniu tego postu natrafiłam na jeszcze jedną ciekawostkę dotyczącą zafałszowania stenogramów. Wypływają z niej bardzo ciekawe wnioski. Warto przeczytać:

http://tl.gd/85v7kf

Brak komentarzy: