czwartek, 1 listopada 2007

Zapalam świeczki...


Ojczyzna - to ziemia i groby
Narody tracąc pamięć - tracą życie.
C.K. Norwid



Miarą człowieczeństwa jest pamięć i szacunek dla zmarłych.
Z pewnością nie jedyną, ale w naszej kulturze bardzo istotną.
To nie tylko korzenie chrześcijańskie ją legitymizują, ale – w szerszym kontekście społecznym – skomplikowane i tragiczne dzieje naszego narodu.
Na naszych cmentarzach, bardziej niż na innych, widać jak silna jest potrzeba, by przechować przez pokolenia nie tylko pamięć o ludziach najbliższych, tych z rodziny, ale i o tych, dzięki którym możemy czerpać dumę z tego, że jesteśmy Polakami.
Te kręgi zniczy w różnych miejscach, nie tylko przy grobach – często przy pomnikach czy pamiątkowych tablicach, albo po prostu tam, gdzie ludzie wiedzeni jakimś instynktem zaczynają nagle gromadnie zapalać kolejne światełka...



***

Ja dziś chciałabym zapalić świeczki nie tylko na największych polskich nekropoliach – warszawskich Powązkach, cmentarzu Rakowickim w Krakowie, wileńskim cmentarzu na Rossie i lwowskim cmentarzu Łyczakowskim.
Chciałabym, by moja świeczka mogła zapłonąć na cmentarzu katyńskim, i na dalekiej Syberii, i na cmentarzach rozsianej po świecie Polonii, i wszędzie tam, gdzie moi Rodacy zasnęli na wieczność - spokojnie, albo z karabinem w dłoni.
Wszędzie tam jest cząsteczka mojej Polski.


***

Podziemne miasto dzieci...
Chodzę i czytam napisy na nagrobkach. Tych najmniejszych.
W tych kamiennych napisach drzemie tyle miłości rodziców, którzy utracili swoje szczęście. Chodzę i próbuję zapamiętać imiona tych maleństw, które same jeszcze nie zdążyły się ich nauczyć. Wiem, że nie spamiętam - za wiele ich. Mogę jedynie przy jakimś opuszczczonym dziecku zapalić swoją świeczkę. Dla nich wszystkich.


***

Ludzie powszechnie opłakiwani. Ci, po ktorych zostało znacznie więcej, niż tylko ich nagrobek z dobrze znanym nazwiskiem. Nie wszyscy leżą w Alejach Zasłużonych. Czas płynie, historia odsłania swoje białe plamy, a oni trwają... zawsze tam, gdzie kiedyś spoczęli. Może to i dobrze...?


***

Lubię cmentarze. Lubię je od dziecka. Lubię ich spokój i ciszę.
Nie ma dla mnie znaczenia czy jest to cmentarz katolicki, żydowski, prawosławny, protestancki czy karaimski – jak ten na warszawskiej Woli.
Jest w nich wszystkich coś, co je łączy.

I ludzie tam spoczywający nareszcie są równi – bez względu na to czy nad nimi piętrzą się rodzinne grobowce, skromne krzyże, ohele czy proste macewy.
Dziś łączy ich ten spokój.

Kiedyś kochali i nienawidzili. Kłócili się, godzili i znowu kłócili.
Dzielili ludzi albo chcieli ich łączyć.
Szukali i nie wiadomo czy znaleźli to, czego szukali.
Kierowały nimi namiętności albo chłodny rozsądek.
Mijali się nie widząc, albo zatrzymywali na sobie na chwilę wzrok
i odchodzili.
Odnajdywali się lub nigdy nie odnaleźli.
Wypuszczali z dłoni to, co dał im los, albo potrafili to pielęgnować.
Poświęcali swoje poglądy dla ludzi, albo ludzi dla swoich poglądów.
Byli szczęśliwi albo nieszczęśliwi.

Po prostu żyli...

Z roku na rok czuję, patrząc na liście, które szeleszczą pod stopami,
że mi do tych liści i do tych ludzi coraz bliżej...
I to nie jest bardzo smutna myśl :)

Brak komentarzy: